piątek, 25 października 2013

Bo ja jestem, proszę pana, na zakręcie


PORTRET DAMY (The Portrait of a Lady), reż. Jane Campion, USA-GB 1996

Gdyby ten film był kobietą, byłby wcieloną doskonałością od opuszków palców u nóg po cebulki włosowe na czubku głowy. Wszystko tu jest celowe i celne (co nie zawsze bywa jednoznaczne), wychodząc od nieniewolniczej wierności znakomitemu pierwowzorowi literackiemu i opierając się na wyśmienitej obsadzie. Kibicujemy Isabel Archer nawet nie zgadzając się z jej wyborami, bo jest bohaterką pełnokrwistą i cholernie wiarygodną psychologicznie, jak zwykle u Jane Campion zresztą.

PS Czytając starego dobrego Jamesa, znaleźliśmy kilka idealnych dla siebie epitafiów:

W jej duszy szczęście wolności i ból istoty wykluczonej z gromady łączyły się ze sobą nierozerwalnie.

Fama osoby niezwykle oczytanej otaczała ją niby obłok spowijający boginię w poemacie epickim.

Miała wiele różnych teorii i niezwykle żywą wyobraźnię.
  
Ilekroć na sercu ciążyła jej troska, umiała za pomocą mądrze dobranej książki zapomnieć o tym.

Los obdarzył ją bystrzejszym umysłem niż większość ludzi, wśród których przypadło jej się obracać; ogarniała zawsze widnokręgi rzeczywistości i starała się zdobywać wiedzę o rzeczach mało znanych.


FRANCES HA, reż. Noah Baumbach, USA 2012

Dlaczego tak łatwo przychodzi nam uwielbienie dla Grety Gerwig? Bo podobnie jak naszemu ulubionemu allenowskiemu alter ego - znerwicowanemu nowojorskiemu intelektualiście - życie wymyka się jej bohaterce (którą wymyśliła i fantastycznie zagrała) z rąk. Nawet gdy już dociera do Paryża, nie podzieli losów Sabriny, oj nie. Pecha ma jak stąd do wieczności, jej tragedie są komiczne a przypadki zabawne wcale nie takie wesołe, co czyni ją postacią z kości i krwi, naszych kości i krwi. Życie jest zbyt poważne, żeby jeszcze o nim poważnie mówić - pisał nieodżałowany Oscar Wilde, mając w całej rozciągłości rację. A co zgubione, musi się w końcu odnaleźć. 


ŻYCIE ADELI - ROZDZIAŁ 1 I 2 (La Vie d'Adèle - chapitre 1&2 / Blue is the Warmest Color), reż. Abdellatif Kechiche, FRA 2013

Przez trzy godziny projekcji (dystrybutorzy kokietują jak w supermarketach, że 2:59, że 2:57) Adela nawet przez sekundę nie przybiera inteligentnego wyrazu twarzy, w zamian zaś smarka, płacze, jęczy, obślinia (się oraz podmioty odrębne) i rzęzi w dowolnych konfiguracjach. Jej nijakie losy nie obchodzą nas kompletnie, nawet osławione sceny erotyczne (że nigdy jeszcze w kinie seks lesbijski nie został pokazany z taką otwartością, że do tej pory tak odważnego obyczajowo filmu nie nagrodzono Złotą Palmą, że tra-ta-ta, że brekekeks) stają się po trzech minutach własną parodią. Przypomina nam się - z zupełnie innej beczki - absurdalnie wielki statek kosmiczny z ujęcia otwierającego Kosmiczne jaja Mela Brooksa, który się ciągnie i ciągnie, i ciągnie... Właściwie pozostaje tylko być wdzięcznym, że darowano nam rozdziały 3 i 4.

PS Młodzież francuska, jak się okazuje, czyta lektury szkolne z zainteresowaniem, jest wdzięczna nauczycielom za objaśnienia i ochoczo dyskutuje o książkach także w czasie pozalekcyjnym tudzież chadza na demonstracje przeciwko obcinaniu finansów na edukację. Polonistom zalecamy zaopatrzenie się na czas seansu w większą ilość chusteczek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz