czwartek, 26 sierpnia 2010

WOJNA DOMOWA TRWA - OD CZTERDZIESTU LAT



Idąc ulicą Senatorską od Placu Bankowego na Stare Miasto, mija się po lewej stronie nieprzystającą do okolicznej architektury plombę: niewysoki długi blok z otwartym przejściem na podwórze i kilkoma lokalami użytkowymi na parterze od frontu. Ależ tak! W tym z prawej był sklep spożywczy, w którym nieśmiertelna pani Jadzia (Danuta Wodyńska) z kokiem, zgodnie z ówczesną modą wypchanym zrolowaną pończochą, sprzedawała ser żółty (jaki był), masło w ćwiartkach i bułki paryskie bohaterom serialu Wojna domowa. Nadawana w latach 1965-66 piętnastoodcinkowa produkcja była pierwszym tego typu w historii Telewizji Polskiej przedsięwzięciem o zdecydowanie komediowej naturze.

Rozrywka kulturalna
Zaczęło się wszystko dość niewinnie od felietonów, które Mira Michałowska pod pseudonimem Maria Zientarowa pisała dla krakowskiego "Przekroju". Jak sama mówi w przedmowie do trzeciego ich książkowego wydania: Działo się to w dość, rzec można, dawnych czasach, (…) ale – o dziwo – dzieje się nadal… wprawdzie czasy się zmieniają, może nawet dość szybko, ale my jakoś znacznie wolniej. I bardzo dobrze.(1) Dowcipne oraz inteligentne scenki zogniskowane wokół nieodmiennych konfliktów pomiędzy „zstępującym” pokoleniem rodziców a ich „wstępującym” potomstwem zyskały uznanie odbiorców i ukazały się następnie w dwóch zbiorach nakładem wydawnictwa Czytelnik (Wojna domowa, 1964, i Wojna domowa trwa, 1966), w kieszonkowej serii „Z jamnikiem”, tej samej, w której wydany został debiut Joanny Chmielewskiej Klin (1964). Dla kolorytu można jeszcze nadmienić, że część pierwsza, wydrukowana na papierze z Głuchołazów, kosztowała 15 zł, a tom kolejny, na papierze z Myszkowa, podrożał o złotówkę.
Jeśli wierzyć autorce, licząca dwanaście lat Telewizja Polska, w osobie Stanisława Wohla, dyrektora Zespołu Filmowego „Syrena”, zdybała ją przy stoliku w SPATiF-ie i tonem nieznoszącym sprzeciwu zażądała, aby wraz z młodym, obiecującym i prawie nieznanym reżyserem Jerzym Gruzą napisali na podstawie felietonów scenariusz serialu komediowego. Gotowy tekst, w którym bezimienni dotąd dorośli bohaterowie zyskali nazwiska, przedstawiony został powołanej przez prezesa TVP Włodzimierza Sokorskiego komisji scenariuszowej: Niby to podobał im się nasz serial, ale rodzice byli w nim zbyt pobłażliwi, dzieci zbyt bezczelne, wszystko razem mało socjalistyczne i jeszcze mniej społecznie pożyteczne.(2) Zastrzeżenia mogła budzić chociażby reakcja ubłoconej po lekcji przysposobienia wojskowego Anuli (Elżbieta Góralczyk) na pełną dumy deklarację wujka Henryka, że był w kampanii wrześniowej i okopał się z koniem pod Kutnem: „No tak, ale wtedy była susza” (odc. 5). Skandaliczny brak respektu przed bohaterstwem narodowym... W Szklanej górze Pawła Komorowskiego (1960) jedna z młodziutkich bohaterek skarży się, że dostała dwójkę z klasówki o nienawiści, bo wszyscy, jak należało, pisali o nienawiści do Niemców, a ona naiwnie podzieliła się z nauczycielką uczuciem, jakie żywi do stróża, przez którego nie może się pocałować z chłopcem w bramie (wtedy jeszcze nastolatki bywały nieśmiałe). Dla dorosłych każdy problem zaczynał się od okupacji i był nie do rozwiązania, a z całą pewnością należało go traktować śmiertelnie poważnie. Wojna domowa zapowiadała się szalenie niepedagogicznie.
Michałowska, idąc za radą Sokorskiego, dostarczyła przepisany w nieco innej formie tekst, nie zmieniając nawet przecinka, a że żaden z konsultantów nie przeczytał go ponownie, serial trafił do produkcji, mimo że na organ prasowy KC PZPR "Trybunę Ludu" beztrosko sikał w nim pudel Korek/Lejek (odc. 14), a kto chciał, mógł wysnuć przecież wniosek, iż tylko do tego się ona nadaje. Na wszelki wypadek zatrudniono jako konsultanta do spraw pedagogicznych Elżbietę Jackiewiczową, uznaną publicystkę z wykształceniem nauczycielskim i powieściopisarkę dla młodzieży. Scenariusz modyfikowano także na bieżąco na planie:
Pewnego dnia byłam sama w domu (mąż w pracy, chłopcy w szkole) i pisałam felieton dla ‘Przekroju’, gdy zadzwonił Gruza.
- Słuchaj – powiedział – muszę wyprowadzić Alinę [Janowską] z kuchni, wymyśl pretekst (…).
Zaczęłam myśleć. Przypomniało mi się, że kilka dni wcześniej rozległ się dzwonek u drzwi, w których po chwili stanął chudy facet z brodą i zapytał, czy mam suchy chleb na zbyciu. Bo zbiera.
- Dla kur? – zapytałam z wrodzoną dociekliwością.
- Nie – żachnął się. – Dla żadnych tam kur. Dla konia.
(3)
Samo życie zatem stworzyło powracającą w każdym odcinku postać odtwarzaną przez Jaremę Stępowskiego, z wytartą teczką pod pachą i w stereotypowym bereciku z antenką. W kolejnym serialu Gruzy Czterdziestolatek (1974-77) zastąpiła go „kobieta pracująca” w osobie Ireny Kwiatkowskiej. Ci epizodyczni bohaterowie byli z pewnością najbardziej wyczekiwanymi przez widownię, a kwestie przez nich wypowiadane jako jedne z pierwszych zyskały zapewne miano „kultowych”.

Byle do dżdżownicy
Na tle polskiej kinematografii okresu nazywanego za Tadeuszem Różewiczem „małą stabilizacją” Wojna domowa prezentuje się nader kontrastowo. Zarówno jeśli chodzi o wymowę ideową, jak i obraz peerelowskiej obyczajowości, wypada przez to korzystnie. Od strony produkcyjnej nie bez znaczenia pozostaje tu fakt, że telewizja, dzięki posiadaniu własnej wewnętrznej cenzury, pozostawała nieco na marginesie zakusów aparatu władzy. Jeśli chodzi o formę artystyczną, wpływ na nią miał rodowód scenariusza, czyli felietony publikowane w „inteligencko-przedwojennym” krakowskim tygodniku, ich dystans, dyskretna ironia i dowcip. Dzięki powyższym powstał serial faktycznie osadzony „tu i teraz”, celnie wyłapujący paradoksy codzienności i zupełnie nie trącący dydaktyzmem – o co miano wówczas do twórców największe pretensje.
Według wytycznych przewodniej siły narodu artysta, w tym także i filmowiec, współodpowiedzialny był za budowę socjalizmu, a kulturę charakteryzowało się jako obszar ideologicznej konfrontacji pomiędzy postępowym Wschodem i rozkładającym się moralnie Zachodem.(4) Szczytne zadanie stanęło także przed rozwijającą się błyskawicznie telewizją: W życiu kulturalno-oświatowym telewizja pełni trzy zasadnicze funkcje: 1/dydaktyczną, 2/wychowawczą, 3/ rozrywkową(5), wyszczególniano, stopniując poziom ważności. Punkt trzeci traktowany był najbardziej po macoszemu, niemniej jednak XIII Plenum KC PZPR uznało w pełni celowość wyświetlania filmów odpowiadających potrzebie odpoczynku, odprężenia, rozrywki, podkreślając zarazem, że popieramy przede wszystkim sztukę ideową w swojej wymowie, poświęconą współczesności(6). Nad chęcią uszczęśliwienia ludu igrzyskami unosił się jednak złowieszczo duch sowieckiego wychowawcy Antona Makarenki. Z frazy „bawiąc – uczyć” ważniejszym było „uczyć”.
Gatunki rozrywkowe kina polskiego owych lat: błahe komedie, filmy sensacyjne, kryminalne („milicyjniaki”), kostiumowe, dla dzieci i młodzieży czy muzyczne, Andrzej Werner nazywa „usługowymi”(7). Nie spełniały one jednak jego zdaniem żadnej z założonych funkcji – nudziły, zamiast bawić, a śmieszyły, gdy chciały uczyć. Poza dydaktyzmem, wychowawczością czy rozrywką, powinny były również pokazywać widzom to, co dotyczyło ich bezpośrednio: szczegóły życia codziennego i obserwacje przemian obyczajowych. Najosobliwiej proces ten wypadał właśnie w komedii. ...filmy rozrywkowe wprowadzają własny system deformacji czy też mitologizacji rzeczywistości. Ze względu na swoje funkcje zabawowe dysponują z natury rzeczy większym arsenałem dodatkowych atrakcji: są one z góry usprawiedliwione gatunkową licencją.(8) Charakter gatunku swoją drogą, ale funkcje zabawowe naruszały zasadę realistycznego przedstawiania, przez co gomułkowska komedia stawała się zupełnie eskapistyczna, czysto umowna i bezczelnie ludyczna. Nie mogła się jednak obyć bez tzw. „pozytywnego wydźwięku”.
Wystarczy przypomnieć sobie wyprodukowane w 1966 roku, skądinąd po latach rozkoszne, Małżeństwo z rozsądku (reż. Stanisław Bareja), Pieczone gołąbki (reż. Tadeusz Chmielewski), Marysię i Napoleona (reż. Leonard Buczkowski) czy – co by nie mówić, brawurowo zagrane – Lekarstwo na miłość (reż. Jan Batory), aby zauważyć, że pokazany w nich PRL przypomina raczej Rurytanię z wiedeńskiej operetki. Nader egzotyczny obraz polskiej ulicy stanowił tło już to dla infantylizmu przedstawień i wyobrażeń, zastosowania konwencji przedwojennej komedii albo baśniowej formuły, całość zaś podlewana była mniej lub bardziej dydaktycznym sosem. Fundowano bohaterom dodatkowe konflikty natury społecznej (dostało się i Krakowowi, i przedwojennemu mieszczaństwu w Dziewczynie z dobrego domu, 1962, reż. Antoni Bohdziewicz), rozwiązywano dwuznaczne moralnie układy w sposób nienagannie moralny, podkreślano, że w Polsce tylko dom nasz i ojczyzna, która chętnie przyjmie i „zagraniczników” (obcokrajowcy przekonywali się o tym zwykle dzięki naszym pięknym rodaczkom). Z perspektywy czasu słusznym wydaje się twierdzenie, że urok polskich komedii lat 60., jaki by nie był, jest głównie zasługą występujących w nich aktorów.

Trzeci nurt
Obsada Wojny domowej do dziś budzić może podziw pomieszany z zazdrością, kogóż tam bowiem z kilku pokoleń aktorskiej czołówki nie było! Alina Janowska i Andrzej Szczepkowski kreowali Irenę i Henryka Kamińskich, wujostwo Anuli, ich sąsiadów zaś, Zofię i Kazimierza Jankowskich, rodziców Pawła, wspomniana już Kwiatkowska i Kazimierz Rudzki. Jako postaci drugoplanowe pojawiali się Mieczysław Czechowicz (sąsiad z Maniusiem), Hanka Bielicka (głos lokatorki nowoczesnego wieżowca i masażystka), Edward Dziewoński (właściciel Korka/Lejka), Bogumił Kobiela (instruktor narciarski), Jacek Fedorowicz (przewodnik po Warszawie), Bohdan Łazuka (jogin Korolczyk), Marian Kociniak i Jan Kobuszewski (hydraulicy), Wanda Łuczycka (babcia Pawła), Kazimierz Brusikiewicz (pan Wojciech), Józef Nowak (milicjant), Wiesław Michnikowski (Felek Siekierski), Zofia Merle (manikiurzystka), czy Magdalena Zawadzka (Simona Grabczyk). W charakterze kuzyna Rysia z Anglii wystąpił autentyczny pracownik brytyjskiej ambasady, Mark Gowlland, uzyskawszy uprzednio zgodę przełożonego i Foregin Office. Przewijali się Lucjan Kydryński, Zbigniew Cybulski, Andrzej Konic, Irena Dziedzic, przemknął także zdubbingowany przez Stefana Friedmana Marek Kondrat. Tacy aktorzy byliby w stanie interesująco podać nawet tekst książki telefonicznej, a co dopiero dowcipne i inteligentne dialogi Michałowskiej, zatem w obsadzie, a nie tylko w rozkwitającej ostatnimi laty sentymentalnej tęsknocie za PRL-em, można upatrywać źródła niesłabnącej popularności serialu. Bądź co bądź, dla części telewizyjnej widowni nabrał on historycznego, jeśli nie egzotycznego, wymiaru. Pokoleniu pamiętającemu premierową emisję Wojna domowa przypomina słodki czas młodości, ich dzieci bawi pierwszorzędnym humorem sytuacyjnym, a wnukom przedstawia absurd gomułkowskiej Polski w pigułce.
Znaczna część aktorów pojawiających w serialu kojarzona była przez widownię z występami w popularnych kabaretach „Dudek” Edwarda Dziewońskiego oraz „Kabaret Starszych Panów” Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego, ze studenckimi scenami STS i Bim-Bom; ogólnie z rozrywką inteligentną, stylową i na wysokim poziomie, z zarazem lirycznym i ironicznym rodzajem poczucia humoru. Nie każdy potrafił tak włożyć przez roztargnienie rękę w szklankę z mlekiem jak Andrzej Szczepkowski, wyrazić osłupienie jak Alina Janowska, czy odegrać stan absolutnej paniki w obliczu spraw wymykających się bezlitośnie spod kontroli jak Kazimierz Rudzki. Im starszy staje się serial, tym bardziej występujący w nim, w części już nieżyjący, aktorzy nabierają w oczach widzów klasy oraz godności. Kwiatkowska i Janowska w każdej sytuacji, łącznie z chorobą czy praniem pończoch, są przecież niezaprzeczalnie eleganckie, Rudzki ze Szczepkowskim nienagannie szarmanccy i au courant. Przecież to przedwojenna młodzież…
Młodzież powojenna jawi się także nienajgorzej, wbrew temu, że wciąż słyszy się narzekania dorosłych. Najmłodsi z obsady nastoletni debiutanci radzą sobie wcale nieźle na tle śmietanki polskich scen, mają też role napisane w taki sposób, by wzbudzić w odbiorcach odruchową sympatię. Paweł i Anula, mimo iż, jak wszystkie dzieci świata w każdej epoce i pod każdą szerokością geograficzną, przyprawiają starszych o siwiznę, nie są pozbawieni kindersztuby. Chociażby się przykładnie kłaniają: chłopiec szasta nogami obutymi w zabłocone traperki a dziewczyna dyga, nawet jeśli jest w piżamie. Niby to dwa razy do roku zagrożeni są z kilku przedmiotów na zakończenie semestru, zawsze jednak się wylizują z dwój i to wyżej, niż na dostatecznie. Paweł uprawia różnorakie sporty, chodzi nawet do klubu sportowego Legia, Anuli nieobce są tajniki robótek ręcznych i kuchni. To są właściwie bardzo dobre dzieci, na przekór temu, co na ich temat sądzą szkoła, poradniki dla rodziców czy publicyści.

Musi grać
Przesłuchanie kandydatów do głównych ról młodzieżowych odbywało się podobnie, jak w opartym na felietonach Ciężkie jest życie, Beksala nabiję i Ważna wiadomość pierwszym odcinku Wojny domowej.
Prosiliśmy, żeby coś powiedzieli albo zadeklamowali. Dziewczyny z reguły wybierały ‘Litwo, ojczyzno moja’, chłopcy ‘Nam strzelać nie kazano’. [W serialu jest to Koncert Wojskiego.] (...) Mijały godziny, zaczynaliśmy tracić nadzieję.
- Bierzemy pierwszego albo pierwszą, która zadeklamuje coś z Gałczyńskiego czy Leśmiana – postanowiliśmy.
No i wydarzył się taki cud. Wszedł dziarski chłopiec o ciemnej czuprynie. Uśmiechnął się od ucha do ucha i ruszył z jakimś utworem Tuwima.
(9)
Chłopiec nazywał się Krzysztof Musiał i został z miejsca zaangażowany. Poniewczasie okazało się, że jest synem jednego ze sztandarowych aktorów „szkoły polskiej” Tadeusza Janczara, który wcześniej prosił Michałowską i Gruzę, żeby, jeśli się pojawi na przesłuchaniu, pod żadnym pozorem go nie zatrudniali, bo ma kłopoty w szkole i w ogóle byłoby to bardzo niewychowawcze. Reakcja Janczara znacznie odbiegała od zachowania ojca Pawła, choć i rodziciel realny, i fikcyjny, byli z obrotu sprawy mocno niezadowoleni. Dzieci nagle stały się żywiołem trudnym do okiełznania.
Krzysztof Kosiński w artykule Rewolta na parkiecie pisze, że w 1966 roku redaktorzy pisma ZHP Świat Młodych z niepokojem zauważyli, iż nastąpiła inwazja nastolatków w codzienne życie (w USA fakt ten miał miejsce ponad dziesięć lat wcześniej). To właśnie wówczas upowszechniać się zaczął model prywatki niezależnej od dorosłych – rodziców i szkoły. Atmosfera głośnej muzyki i tańca sprzyjała tworzeniu się wspólnoty. Prywatki były kuźnią młodzieżowej kultury.(10) Odbywały się w rytm przebojów płynących z Radia Luxemburg (jak wyznaje "Wysokim Obcasom" Władysław Frasyniuk, było ono dla młodych ważniejsze, niż Wolna Europa(11)) lub adaptera, wówczas obok gitary akustycznej podstawowego młodzieżowego rekwizytu. Budziły także przerażenie rodziców; felietonowa matka Pawła początkowo nie godzi się na urządzenie potańcówki w domu, felietonowa ciotka Anuli wprawdzie daje się wysłać z mężem do kina na dwie serie Popiołów, ale zapewnia bratanicy dyskretny dozór:
Prywatka miała się zacząć o szóstej, razem z początkiem seansu pierwszej serii. O siódmej miała przyjść matka Pawła zapytać, czy u nas nie ma przypadkiem czarnych nici, bo jej zabrakło. O ósmej miała przyjść, żeby zapytać, czy można od nas zadzwonić do biura naprawy telefonów, o dziewiątej miał przyjść Paweł, żeby zabrać moją suszarkę elektryczną do naprawienia. (…) O dziesiątej miał wrócić z tą suszarką elektryczną. O jedenastej podobno mieliśmy już być w domu i miało być po wszystkim.(12)
Takie dyplomatyczne rozwiązanie okazywało się skuteczniejsze, niż zastosowanie w praktyce porad z prasy młodzieżowej, jak wyglądać powinna „prywatka oficjalna”, monitorowana przez rodziców, bez – broń Boże – używek dostępnych legalnie od osiemnastego roku życia i gaszenia światła. Ciemność sprzyja bowiem, jak wiadomo, intymności, a wyż demograficzny lat 60. dojrzewał o wiele szybciej, niż pokolenie rodziców, stanowiąc dla zaskoczonych starszych rodzaj bomby z opóźnionym zapłonem, którą nie wiadomo, jak rozbroić. Jednym ze skazanych z góry na porażkę sposobów skanalizowania nastoletniej energii było propagowanie działalności we wszelkiego rodzaju społecznie użytecznych organizacjach.
Tymczasem Paweł, Anula i ich rówieśnicy, podobnie jak rodziny, z których się wywodzą, „nie przynależą”. Żaden z bohaterów nie jest partyjny, nie działa w Lidze Obrony Kraju czy Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, nie pojawiają się na ekranie harcerze ani zetemesowcy. Można się zastanawiać, na ile serialowi Jankowscy i Kamińscy reprezentują typowych polskich obywateli z połowy lat 60. Młodzież uczy się w liceum ogólnokształcącym z myślą o przyszłych studiach. Wuj Henryk jest architektem, ciotka Irena maszynistką pracującą w domu (a także, jako alter ego autorki, zapewne tłumaczką lub literatką), pan Kazio ekonomistą a jego żona kierowniczką chemicznej pralni. Bohaterowie, pozostając na marginesie życia politycznego, sprawnie poruszają się po przenikających się obszarach kultury wysokiej i niskiej, mimo że dorosłym bliższa jest klasyka a młodzieży pop. Interesują się przede wszystkim muzyką, kinem, teatrem czy literaturą, panie także modą i dbaniem o urodę. Zamiast być społecznymi aktywistami, wolą pójść do filharmonii.

Można zwariować
Na okładce pierwszego wydania Wojny domowej, zaprojektowanej przez Jana S. Miklaszewskiego, wymienione zostały „osoby i niektóre przedmioty, występujące w tej książce”. Podaję za grafikiem: „Osoby: pani Zientarowa (czyli Kamińska), Paweł, matka Pawła, mąż pani Zientarowej, ojciec Pawła, zwykle w terenie (awanturnik), Anula, Hania, Felek Smykalski (łysy gruby) (w serialu jako Siekierski), matka Anuli (przeważnie na badaniu w szpitalu), Ola Kowalska, Marylin Monroe, Sophia Loren, Gina Lollobrigida, koledzy Pawła, znajomi państwa Zientarów, koleżanki Anuli. Przedmioty: gitary (nylon i metal) (chodzi o rodzaj strun), worki duże i małe, telewizor, dywanik, biurko, łóżko polowe Anuli, lakier do włosów, placki kartoflane, gazety, marchew, koniak i.t.d. i.t.p.”(13) Komu nieobca ta lektura i kto widział serial, dorzuciłby do listy zapewne wodę deszczową (znakomita na cerę), adapter Bambino, płyty polskich i zachodnich jazzmanów (Paweł i koledzy uważali, że bigbit – polska nazwa dla zachodniego rock and rolla – dobry jest dla „baranów”), koktajl mleczny za 2,50 zł, makulaturę, butelkę po kubańskim likierze, koszule non-iron, czy bilety na koncert kanadyjskiego wykonawcy Paula Anki (w serialu zastąpionego przez gwiazdę rodzimego chowu Grabczyk, śpiewającą głosem popularnej Kasi Sobczyk). „Zachód” i „Wschód” swobodnie przenikają się w dwupokojowych mieszkaniach przy Senatorskiej.
Ci, którzy ustalali normy – pisze w popularnym w latach 60. poradniku Małe mieszkanko Jan Szymański – wyszli z założenia, że lepiej wybudować więcej małych mieszkań zaspokajając dzięki temu w szerszym zakresie nasze potrzeby. Narodowy plan gospodarczy przewiduje uruchomienie na ten cel wszelkich rezerw.(14) Potrzeby naszych rodziców, zdaniem autora, były „takie skromniutkie”, a mimo to, gdy otrzymywali wreszcie klucze do własnego lokum, czekało ich bolesne rozczarowanie i szereg trudności do przezwyciężenia przy jego urządzaniu. Bohaterowie serialu, podobnie jak widzowie, dokonują zatem cudów, by przeciętne mieszkanie (w tym jeden pokój przechodni) z wąskim przedpokojem, kuchnią i miniaturową łazienką przekształcić przy zachowaniu minimum intymności dla każdego w dostosowującą się do okoliczności przestrzeń: do pracy (rajzbret wuja Henryka, dający pretekst do niejednej komicznej sytuacji), odpoczynku, chorowania czy podejmowania gości. Przyjęcie pod swój dach bratanicy lub psa albo kupno telewizora zmuszają do przearanżowania całości wystroju, który w ostatecznym rozrachunku stanowi wypadkową gustów i upodobań wszystkich domowników.
Nawet jeśli ciasnota pomieszczeń sprzyja konfliktom, nawet kiedy matki Anuli i Pawła twierdzą, że dzieci doprowadzą je do szału, pełna absurdów i przetworów owocowych z bratnich krajów, wchodzących w skład Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, rzeczywistość jawi się jako stosunkowo przychylna, mimo tego, że przez cały dzień trzeba czekać, aż dowiozą chleb do spożywczego. Świętująca dwudziestolecie Polska Ludowa, fetująca przy okazji wchodzące w dorosłe życie pokolenie jej równolatków (o co ma do władz pretensje piętnastoletnia, a przez to odsunięta na margines, Anula), wcale nie wygląda na kraj za żelazną kurtyną. W kinie „Moskwa” wyświetlana jest pierwsza z komedii zrealizowanych przez Richarda Lestera z Czwórką z Liverpoolu A Hard Day’s Night – The Beatles (1964), zachodnie płyty, ubrania i lekarstwa są dostępne przy odrobinie wysiłku ze strony potrzebującego, pojawia się także z wizytą przedstawiciel lepszego świata, kuzyn Rysio z Londynu. Codzienność PRL-u oddana jest w serialu w miarę wiernie, może tylko mierzący się z nią bohaterowie są szczęśliwsi, niż publiczność, którą mieli rozśmieszać, ale także pocieszać.

Podejście psychologiczne
Nie tylko dorośli w Wojnie domowej uczą życia, ale także, co już było zupełnie niepedagogiczne, oswajani są z jego nowymi przejawami przez młodsze pokolenie. Następujące po sobie generacje koegzystują wbrew tytułowi dość zgodnie, na zasadzie wzajemnej wymiany doświadczeń. Brak poważniejszych dramatów rodzinnych narzucony został fabule przez gatunek: etykietka „komediowy” zwalniała ją zarazem z obowiązku społecznie użytecznego moralizowania.
Jak wiadomo z praktyki, o wiele łatwiej z młodym człowiekiem dogadają się babcia, ciotka, sąsiad, nie wspominając o rówieśnikach. Rodzice z racji pokrewieństwa, nadmiernej (bądź niedostatecznej) troski, projektowanych na potomstwo własnych ambicji i wyznaczania mu celów, z założenia objęci są brakiem zaufania. Dlatego też Paweł „trzyma sztamę” z panią Ireną, wtajemniczając ją w swoje plany i zwierzając się z kłopotów, Anula też szczerzej porozmawia z ciotką, porozumiewając się z nią dodatkowo na płaszczyźnie „czysto kobiecej”: fryzjer, krawcowa etc. (Z dziewczyną jednak kontakt jest łatwiejszy.(15)). Wuj Henryk i ojciec Pawła muszą uciekać się do przekupstwa typu „bilet za fryzjera” lub duża porcja lodów, pani Zofia zaś, podłamana lekturą poradników, z których wynika, że już od urodzenia dziecka popełniała same błędy wychowawcze, „napuszcza” na syna sąsiadkę. (Jak się nie ma własnych dzieci, to ma się swoje metody pedagogiczne.(16))
Na tle innych dorosłych, np. apodyktycznej matki Wojtka Koca (odc. 13), rodzice Pawła i wujostwo Anuli mają zadziwiająco gołębie serca (podobno pan Kazimierz awanturuje się poza kadrem): nie krzyczą, nie nakazują, nie zadają trudnych pytań („lepiej wąchać, niż pytać”). Pertraktują, wspinają się na wyżyny przebiegłości, starają się być wyrozumiali – ostatecznie sami są przecież „wczorajszą młodzieżą”. Bratanica pani Ireny skarży się, że nie ma o czym opowiadać kumplom: Oni wszyscy wojują w domu przynajmniej z jednym członkiem rodziny, w najgorszym razie z rodzeństwem. Każdy albo chce uciec, albo marzy o tym, że będzie kiedyś wolny, myśli z lubością o tych latach, kiedy starzy będą już niedołężni i będą go prosili o forsę na kino. A ja?.(17)
Jej ciotka nową sukienkę, torebkę i pantofle na obcasach pożyczy, urządzi sesję z joginem i psa z ogłoszenia przygarnie. Wuj wprawdzie nie będzie skłonny oddać rachunków za gaz na wymaganą przez szkołę makulaturę, ale w Dzień Matki z ochotą da się wciągnąć w spisek, mający na celu sprawienie żonie niespodzianki, lub odrobi zadanie domowe z matematyki. Z kolei rodzice Pawła, zdawałoby się, że bardziej represyjni i twierdzący, iż ich syn prowadzi podwójne życie, a w domu ma zupełnie spaczony charakter, kibicują mu w czasie konkursu młodych talentów czy pozwalają urządzać jam sessions. Jankowscy i Kamińscy, wychodząc z założenia, że nie można dzieci tyranizować, zaś autorytet oparty na strachu żadnym autorytetem nie jest, osiągają z całą pewnością lepsze efekty, niż przeznaczona z definicji do kształcenia i wychowywania młodzieży szkoła.

Życie bezkonfliktowe
Autorytet tej instytucji jest nieustająco przez autorów serialu podważany. Czekałam cały czas, żeby powiedzieli o nich choć jedno dobre słowo – mówi z kolei narratorka felietonu, zastępująca sąsiadkę na szkolnym zebraniu – ale nie było.(18) Podkreślana jest absurdalność zarządzeń (uczniom nie wolno w godzinach szkolnych chodzić do kina, ani przebywać na ulicy bez opieki dorosłych po godz. 20.00), nieprzystawalność wymagań do rzeczywistości (na WF wymagane są zielone koszulki gimnastyczne, których nie można nigdzie kupić), biurokracja i towarzyszące jej pustosłowie (widoczna szczególnie na wywiadówkach: Powzięto uchwałę o zmniejszenie dwój na następny kwartał o dwadzieścia pięć procent(19)) czy całkowite oderwanie nauczycieli od świata podopiecznych. Szkoła programowo wyjaławia, nie uczy samodzielnego myślenia, nie dopuszcza możliwości posiadania przez ucznia własnego zdania. Anula załapała kolejną dwóję za to, że podobał jej się film Popioły (reż. Andrzej Wajda, 1965) i to niezależnie od obowiązującej wykładni politycznej: Bo jak pisałam, to film był jeszcze dobry, a jak stary od polskiego wystawiał stopnie, to już było wiadomo, że jest niedobry, a mnie się jeszcze podobał.(20)
Młodzież jest o wiele bardziej zdystansowana względem systemu edukacji, niż rodzice, w których pod spojrzeniem Zeusa gromowładnego, jakim ciska zza katedry niepozorny wychowawca Pawła (Wojciech Siemion), budzą się poniewczasie pełni respektu uczniowie. Biorąc pod uwagę wspomnienia pań Ireny i Zofii, młodzi ludzie przed wojną też ściągali, chodzili na wagary, bywali na potańcówkach, palili po kryjomu papierosy, łobuzowali i sprawiali starszym kłopoty wychowawcze. Zapewne o nich również mawiało się, załamując ręce, „ta dzisiejsza młodzież...”. Jedyną osobą, której nauczyciel niestraszny, jest apodyktyczna babcia Pawła, bibliotekarka z Ciechanowa, siłami witalnymi mogąca obdarzyć przynajmniej cztery osoby.
Dystansować należy się również od rozszalałego rodzicielskiego żywiołu. Przebiegłe nastolatki doskonale zdają sobie sprawę, na ile mogą sobie wobec opiekunów pozwolić. Jak uniknąć lawiny dociekliwych pytań, jak uzyskać zgodę na pójście na prywatkę, kiedy rozpocząć negocjacje i w jaki sposób je przeprowadzić, by osiągnąć zamierzony efekt. To Paweł bardziej bywa wystawiany na ciężkie próby przez wszędobylską i przejmującą się na zapas matkę czy pedantycznego, lecz nieradzącego sobie z domowym chaosem ojca, niż odwrotnie.
W odcinku Dwója z azymutu w ogóle następuje odwrócenie proporcji, kiedy Anula i Paweł biorą udział w śmiertelnie poważnym jam session, a piętro niżej jego matka, wujostwo Anuli i sąsiad z małym dzieckiem podrygują nieco frywolnie w rytm najnowszego tańca „hop-skok” (są to dokładnie te same: melodia Matuszkiewicza i choreografia, które pojawiają się we wspomnianej już komedii Małżeństwo z rozsądku), nie żałując sobie również napojów wyskokowych i papierosów. Pełna wyższości i politowania reakcja powracającej Anuli przypomina zachowanie zbiegłej z domu córki bohaterów pierwszego amerykańskiego filmu Miloša Formana Odlot (1971).
Morał z Wojny domowej taki, że zarówno role „rodziców”, jak i „dzieci”, narzucane od wieków przez społeczeństwo, nie zawsze pokrywają się z rzeczywistymi charakterami czy pragnieniami rodziców i dzieci. Serial zatem przewrotnie podważa uświęcony tradycją porządek, obnaża absurdy „małej stabilizacji”, uczy dystansu do otaczającej rzeczywistości, ze zrozumieniem pokazuje, że wszyscy mamy wady, bo taka już ludzka kondycja. A że produkcja to komediowa, widz z łatwością wywnioskuje, iż śmiech faktycznie jest najlepszym lekarstwem, niesłabnąca zaś z latami jej popularność utwierdzić tylko może w przekonaniu, że młody Gruza i jego zdolna scenarzystka mieli do telewizyjnej publiczności równie dobre podejście, co ciotka Irena do bratanicy.

(1)Mira Michałowska, Wojna domowa, Warszawa 1997, s. 5.
(2)Ibidem, s. 6.
(3)Ibidem, s. 9.
(4)Rafał Marszałek, Podłoże kulturowe, w: Rafał Marszałek (red.), Historia filmu polskiego. Tom V. 1962 – 1967, s. 9.
(5) Edward Fleming, Rola telewizji w pracy kulturalno-oświatowej, w: Halina Słomińska (red.), Film i telewizja w procesach wychowawczych. Poradnik pracownika kulturalno-oświatowego. Zeszyt 3, W-wa 1965, s. 76.
(6)Adam Kulik, Film i telewizja jako środki wychowania, w: Ibidem, s. 70.
(7)Andrzej Werner, Wokół kina współczesnego, w: Rafał Marszałek (red.), op. cit., s. 107.
(8)Ibidem.
(9)Mira Michałowska, op. cit., s. 8.
(10)Krzysztof Kosiński, Rewolta na parkiecie, "Gazeta Wyborcza", 3-4.01.2004, s. 22-23.
(11)"Wysokie Obcasy", 11.02.2006.
(12)Mira Michałowska, op. cit., s. 261.
(13)Maria Zientarowa, Wojna domowa, Warszawa 1964, s. I okładki.
(14)Jan Szymański, Małe mieszkanko, Warszawa 1966, s. 5.
(15)Mira Michałowska, op. cit., s. 180.
(16)Ibidem, s. 19.
(17)Ibidem, s. 272.
(18)Ibidem, s. 91.
(19)Ibidem.
(20)Ibidem, s. 295.

(Śródtytuły są zapożyczeniami z cytowanego wielokrotnie zbioru felietonów.)

WOJNA DOMOWA, serial komediowy, reż.: Jerzy Gruza, scen.: Jerzy Gruza, Maria Zientarowa (Mira Michałowska) na podstawie felietonów Marii Zientarowej drukowanych na łamach „Przekroju”, dialogi: Maria Zientarowa, teksty piosenek: Ludwik Jerzy Kern, Wojciech Młynarski, zdjęcia: Mieczysław Jahoda, Antoni Wojtowicz, muzyka: Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz, scenografia: Teresa Barska, Wiesław Orłowski, Zdzisław Kielanowski, kostiumy: Hanna Morawiecka, konsultacja pedagogiczna: Elżbieta Jackiewiczowa, występują: Irena Kwiatkowska (Zofia Jankowska), Kazimierz Rudzki (Kazimierz Jankowski), Alina Janowska (Irena Kamińska), Andrzej Szczepkowski (Henryk Kamiński), Krzysztof Musiał/Janczar (Paweł), Elżbieta Góralczyk (Anula), Jarema Stępowski (nieznajomy pytający o suchy chleb dla konia) i in., produkcja: Telewizja Polska, 1965-1966, 15 odcinków, czas 25/45 min.



Napisałam powyższy tekst parę lat temu na użytek "Zeszytów Telewizyjnych". TVP zapłaciła, ale kwartalnik (bodajże) akurat przestał się ukazywać, co miało zapewne związek z nową prezesurą i likwidacją Zespołu Projektów i Ocen Programowych przy Biurze Programowym TVP SA. I teraz doprawdy nie wiem, czy łamię prawo, wklejając z drobnymi zmianami nieopublikowany artykuł tutaj, czy też nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz