poniedziałek, 9 sierpnia 2010

O DREWNIANEJ KACZCE, KTÓRA KLEKOTAŁA SKRZYDŁAMI


Miłość, i owszem, przytrafiała się światowym młodzieńcom, którzy golili brody i palili w szabat papierosy, oraz dziewczętom noszącym bluzki z krótkim rękawem i wydekoltowane sukienki, ale jakże dalekie były takie szaleństwa od spraw, jakimi zajmował się siedmioletni chłopiec z chasydzkiego domu – wspomina narrator Szoszy Singera swoje dzieciństwo z początku XX wieku, spędzone w kamienicy na Krochmalnej w Warszawie, w swego rodzaju samoistnie powstałym etnicznym getcie. Mówi o sobie, że był anachronizmem pod każdym względem, ale nie wiedział o tym.

Rok 1972 to w Europie zmierzch kontestacyjnych rewolt studenckich i lewicowo-anarchistycznych manifestacji, pokłosie kontrkulturowej wiosny sprzed czterech lat, a równocześnie okres odradzania się tendencji antysemickich i nacjonalistycznych. Tymczasem belgijscy chasydzi z Antwerpii, konsekwentnie podtrzymując tradycję, również samoistnie odsuwają się na margines nie tylko życia „światowego”, ale też zasymilowanej większości żydowskiej diaspory. Ich dzieci, podobnie jak Cucik Greidinger, nie znając Wieloznaczności nowoczesnej, nowoczesności wieloznacznej Baumana chociażby, nie zdają sobie sprawy, że wraz z rodzicami podkopują przestrzenne uporządkowanie świata. Czteroletni Simcha Kalman, ku zmartwieniu całej rodziny i irytacji surowego ojca, do tej pory nie wypowiedział jeszcze ani jednego słowa, może ze strachu przed tym ojcem właśnie?

"Ta pora" to moment, w którym w uporządkowane i zrytualizowane życie rodziny Kalmanów wkracza zbuntowana studentka Chaja, polecona przez znajomego opiekunka do dzieci, a Jeroen Krabbe (reżyseria) i Edwin de Vries (scenariusz) rozpoczynają swoją opowieść (Bagaż życia, 1998). Dziewczyna stanowi typ osoby, która "jest i nie jest z nas". Jest, jako Żydówka, nie, bo, po pierwsze, jej rodzina zdążyła się już wtopić w belgijskie mieszczaństwo i, po drugie, Chaja zupełnie nie poczuwa się do własnych korzeni. O jej pochodzeniu nic nie wiedzą ani postrzelona współlokatorka ze studenckiego mieszkania, ani równie postrzelony chłopak-marksista, z którym czasem dzieli łóżko. Przeszłość jej nie interesuje, nie może (nawet się nie stara) przejąć sytuacją rodziców, bezpośrednio dotkniętych przez holokaust. Wpada do nich czasem na obiad i z pobłażaniem traktuje zarówno matkę, usiłującą zatrzeć w pamięci wspomnienie obozu koncentracyjnego, jak i ojca, który wytrwale poszukuje dwóch ukrytych w czasie wojny walizek z rodzinnymi pamiątkami.

Po bombardowaniu miasto odbudowano w odmiennym kształcie, pełno więc w domu rozmaitych planów, a ojciec, rozkopując publiczne trawniki, ingeruje w oblicze nowoczesnej Antwerpii, za co regularnie, ku zmartwieniu żony, bywa zatrzymywany przez policję lub straż miejską. Jedyną osobą powyżej trzydziestki, której Chaja, wbrew zaleceniom przywódców paryskiego maja, ufa, jest ów znajomy, który polecił ją państwu Kalman i który wprowadza trochę ładu w jej pełen chaosu i przypadkowości świat. Dziewczyna odcina się od rodziców, co jest zjawiskiem dla jej wieku typowym – chce kroczyć własną ścieżką, niezupełnie jeszcze wie, jaką, ale z pewnością diametralnie inną. Żadnego pieczenia ciast, żadnych przemilczanych tragedii ani wycieczek ze szpadlem na peryferie; najpierw studia filozoficzne, a potem się zobaczy. Także żadnego głodu uczuć i tęsknoty za miłością, brak potrzeby dowiedzenia się "kim jestem" i "skąd pochodzę". Aż do tej pory.

Dojrzewanie samo w sobie jest wielkim przeżyciem niezwykłości świata, który objawia się dziecku po raz pierwszy, kusi Nieznanym, Niepokojącym i Niedozwolonym
, pisze Jerzy Jarzębski w szkicu o Brunonie Schulzu. Rzekomo dorosła Chaja (Laura Fraser) i równie rzekomo cofnięty w rozwoju Simcha (Adam Monty), pomimo dzielącej ich różnicy lat przejdą podobną drogę, która dziewczynę zaprowadzi wreszcie do domu, a chłopca ku śmierci. Przez nikogo niezawinionej, niepotrzebnej i głupio przypadkowej – skusi go nieznane, czyli staw z kaczkami w pobliskim parku. Lecz najpierw obydwoje przeżyją miłość bratersko-siostrzaną, mającą moc leczenia wszelkich okaleczeń duszy. Zacznie się od wspólnych spacerów z czwórką dzieci, szarpania się z wózkiem na stromych schodach starej kamienicy, kłótni z wrogo nastawionym dozorcą, nieporozumień z panem domu i wielkiego zadziwienia (ale i wzajemnej sympatii) przy rozmowach z mamą Kalman. Wreszcie mały Simcha polubi kaczki do tego stopnia, że opiekunka sprawi mu drewnianą zabawkę, kaczkę na kółkach, która jadąc, popychana patykiem, klekocze ruchomymi skrzydłami. Stanie się cud, jak to on – niespodziewany, chłopiec wypowie pierwsze słowa i będą one brzmiały: "kwa, kwa". Rodzina Kalmanów zaprosi Chaję do paschalnego stołu na jej pierwszą w życiu ucztę Przejścia, zaś dziewczyna, dla podkreślenia uroczystości i przełomowości tej chwili, zmieni swój codzienny, nie bez bólu przez panią domu akceptowany, strój na elegancką długą spódnicę. Tak właśnie łączą się rozproszone dzieci Izraela…

Zdawać by się mogło, że nagłe odkrycie przez młodą Żydówkę, iż Świat, z którego się wywodzi i do którego nigdy tak naprawdę nie przestała i nie przestanie należeć, jest i będzie zawsze rejonem całkowicie odmiennym od tego, w jakim żyje, powinno wprowadzić zamęt w jej kosmopolitycznej głowie. Winno obudzić kompleks wygnańca, uświadomić, do jakiego stopnia bycie "innym" i "obcym" może być bolesne, wstrząsnąć głęboko, napiętnować, stać się przyczyną osobistej tragedii. (Taż, i owszem, wydarzy się, obarczając Chaję poczuciem winy niezawinionej i czyniąc ją pharmakonem Kalmanów – lekarstwem i trucizną zarazem. Ale żydowskość i chasydzkość niewiele, jeśli nie nic zgoła, będą z nią miały wspólnego.) Być może gdyby świat rozbrykanej studentki był uporządkowanym i opartym na solidnych podstawach, tak właśnie by się stało, lecz w tym wypadku własna inność, pojawienie się jakiejś cechy odróżnorodniającej, pozwoli wreszcie trafić na przeznaczoną dla niej drogę, która okaże się nagle odrzuconą uprzednio ojcowską ścieżką. Coś zwykle traktowanego jako piętno tu stanowi pomoc i drogowskaz: "Wiem, kim jestem, skąd przyszłam i dokąd podążam". A przeszłość tej domorosłej buntowniczki to nie tylko obozy koncentracyjne, ale też Podole i Wołyń sprzed trzystu lat, gdy rodził się ruch chasydzki, a nade wszystko XIII w. p.n.e. nad brzegami Morza Czerwonego i Jordanu, aż po czasy mityczne, w których Jahwe rozmawiał ze swymi wyznawcami twarzą w twarz. Kto z nas, gojów, może się poszczycić takimi korzeniami?

Przyczyna zagłady wielu milionów, powód wygnań i prześladowań, bycie Żydem, nie wykluczają z otoczenia i nie rujnują, lecz pozwalają wznieść trwałą konstrukcję w ramach istniejącego makrokosmosu, który nigdy obcym nie był, a i teraz stał się jeszcze bliższy, bo przecież gdzieś tu, w antwerpskiej ziemi, spoczywają dwie walizki z bynajmniej nie utraconym bagażem życia. Może fakt, że Chaja należy do pokolenia’68, które właściwie wszędzie było u siebie bez zbędnych obciążeń i kompleksów, pozwala jej bezboleśnie pogodzić się ze swoją innością. Przeżywa pierwsze antysemickie ataki ze strony sadystycznego dozorcy, ale bardziej jest jego zawziętością zirytowana, niż upokorzona. Nie wybiera chasydzkiej drogi dobrowolnego wyobcowania (nie tylko ze świata w ogóle, ale też ze środowiska współziomków), lecz postawę łączącą obydwie płaszczyzny istnienia: "tu i teraz" oraz "tam, przez tysiąclecia". Jest Żydówką i Belgijką zarazem, ale nie obcą, lecz swoją, kiedy bierze szpadel i rusza z ojcem-rzecznikiem pamięci, na kolejne poszukiwania. Nam w ogóle potrzebne są córki. Gdyby wszystkie naraz zaczęły rodzić córki, byłby spokój na świecie (O. Tokarczuk, Prawiek i inne czasy).

Bagaż życia (Left Luggage), reż. Jeroen Krabbe, USA/HOL/BEL/GB 1998

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz