wtorek, 6 grudnia 2011

UDZIAŁ W PARADZIE BEZ ZEZWOLENIA cz.IV


Boczne drogi...
Bohaterowie po wspomnianej już narkotykowej transakcji, polegającej na korzystnym zakupie w Meksyku i równie korzystnej sprzedaży w Los Angeles, ruszają na południowy wschód (EX ORIENTE LUX), wybierając boczne drogi i bezdroża. Najlepsze są drogi lokalne – wykłada Robert M. Pirsig – potem stanowe, pod żadnym pozorem autostrady. (…) Kręte drogi pośród wzniesień wydaja się długie w kategoriach czasowych, ale znacznie przyjemniej jest wziąć ostry wiraż na motocyklu niż obijać się w ciasnej kabinie samochodu. Mało uczęszczane drogi są nie tylko przyjemniejsze, ale i bardziej bezpieczne.(1) Nocują pod gołym niebem, gdyż już pierwszej nocy właściciel przydrożnego motelu zatrzaskuje im drzwi przed nosem. Mijają wraki ciężarówek, rozlatujące się szopy, znajdują kompas w pudełku i starą książkę, spotykają dwójkę dzieci jadących na mule. Wreszcie, ponieważ America musi załatać dętkę, trafiają na farmę, której pełen życzliwości właściciel zaprasza ich do stołu. Jego żona jest indiańską katoliczką, uśmiechającą się tylko i milczącą na wzmiankę o dużej ilości dzieci. Farmer prosi Billy'ego, by zdjął kapelusz przy modlitwie przed posiłkiem, nie rozumie skrótu „L.A.” i rozmarza się na wzmiankę o Kalifornii – wybierał się tam, gdy był młody. Żyje spokojnie i prosto na głębokiej prowincji, a fakt, że równocześnie można reperować motocykl i podkuwać konia, nie jest dla niego niczym dziwnym i nie do pogodzenia. Uosabia Amerykę utopijna, do jakiej tęsknią kontestatorzy. Wyatt traktuje go z szacunkiem i uznaniem: „Nie kazdy umie (…) być na swoim i robić swoje. Może pan być z siebie dumny.
Z autostopowiczem zabranym niedaleko stacji benzynowej o nazwie „Sacred Mountain” zbaczają z drogi, by dotrzeć do hipisowskiej rolniczej komuny niedaleko pueblo nad strumieniem (Szacki określiłby ja jako heroiczną utopię zakonu, a Jawłowska – utopią realizowaną(2)). Ależ w takiej komunie potrafi być gęsto pod spodem, na pewnym poziomie jest pięknie, ale czasami trzeba się troszeczkę przyłożyć, żeby tak pozostało.(3) Mają tydzień, by dojechać do Nowego Orleanu, mogą więc zrobić sobie przerwę w podróży. „Znalazłem miasto daleko od miasta i właśnie tam chcę być”, mówi autostopowicz. Samotność jest teraz wszędzie, a najbardziej intensywna w wielkich miastach Wschodniego i Zachodniego Wybrzeża, gdzie ludzie żyją stłoczeni. (…) Nazywam te regiony Ameryką A. (…) To Ameryka autostrad, samolotów odrzutowych i superprodukcji kinowych. Ludzie w niej zanurzeni spędzaja większość życia bez świadomości tego, co ich bezpośrednio otacza. Media przekonały ich, że to, co ich otacza, jest nieistotne. Dlatego są samotni.(4)
Dla Billy'ego, sceptyka i właściwie bezideowca, ruch Zielonej Ameryki to banda nieszkodliwych dziwadeł, siejących ziarno w jałowej ziemi: „Nic tu nie wyrośnie” – narzeka. „Wyrośnie”, odpowiada z niezachwianym spokojem Wyatt, choć chwilę wcześniej, oglądając porzucony nóż, usłyszał fragment z Księgi Przemian o tym, że rozpoczynanie sprowadza nieszczęście, wytrwałość niebezpieczeństwo, a nie każde żądanie zmiany porządku jest pożądane. To kolejna wspólnota na ich drodze, która modli się przed posiłkiem; każdy odmiennie, w sposób pełen pokory dziękuje i prosi o pomyślność plonów. Wolna miłość i narkotyki bynajmniej nie są istotą ruchu hipisowskiego, choć te właśnie aspekty najbardziej podobają się osobom pokroju Billy'ego, które nie zwykły dostrzegać idei i celów głębszych. „Wasz czas się kończy” – mówi na pożegnanie autostopowicz; „Wiem o tym czasie” – odpowiada Wyatt – ale muszę jechać.”

...i bezdroża
Mają czas wyliczony – i przez nich samych, i przez los. Chcą zdążyć na finał tradycyjnego karnawału w Nowym Orleanie. Mardi Gras, czyli Tłusty Wtorek, dzień przed Środą Popielcową, odpowiednik polskich ostatków, jest szczególnie barwnie obchodzony nad Zatoką Meksykańską, w Luizjanie, Missisipi i Alabamie, wśród cajunów, potomków francuskich osadników, którzy na Południe przybyli przez Nową Szkocję. Miasto czci ów dzień paradą na Canal Street, a nie należy zapominać, że na lokalny koloryt wpływa również fakt, iż Nowy Orlean jest głównym ośrodkiem murzyńskiego kultu wudu. Na żadnym skrawku amerykańskiej ziemi – zauważył zaocznie Leopold Tyrmand – dolar nie poniósł tak dotkliwej ideowej klęski (...). Liczył się karnawał (…). Cóż znaczą weneckie zapusty czy karnawał nicejski wobec nowoorleańskiego Mardi Gras.(5) W wiejskich okręgach Luizjany zamaskowani jeźdźcy odwiedzają okoliczne farmy ze śpiewem i prośbą o poczęstunek. Wyatt i Billy poprzez swoje stroje, tu – inaczej niż w prowincjonalnym miasteczku – nieodbiegające od kolorowego tła, też są w pewnym sensie „zamaskowani”, gdy kołaczą do drzwi słynnego burdelu „Dom Niebieskich Świateł”, którego wizytówkę dostali w spadku po George'u (ten otrzymał ja w dowód sympatii od samego gubernatora). Wyatt czuje głęboki niesmak do całej imprezy, Billy jest zaś w swoim żywiole i przekonuje, że ta wizyta w przybytku rozpusty jest hołdem złożonym pamięci przyjaciela w złotym futbolowym kasku, a nawet że nieboszczyk sam by sobie tego życzył.
Ów „nieprzyzwoity” akcent wskazuje jeszcze jeden trop interpretacyjny tytułu filmu; jak skrzętnie odnotowują niemieccy biografowie Nicholsona: „Easy Rider” oznacza w slangu amerykańskiego Południa nie tylko gratisową przyjemność, jaką panienka lekkich obyczajów sprawia swemu kochankowi, lecz również pozornie bezgraniczna wolność motocyklisty, podróżującego jak bohater westernu [to już wiemy – B.M.]. (…) jest poza tym określeniem „podróży”, w jaką człowiek udaje się po zażyciu narkotyku.(6)
Ponury i perwersyjny wystrój domu publicznego, będącego skrzyżowaniem klasztoru i pałacu pamiętającego jeszcze czasy kolonialne, jakby żywcem wyjęty z cormanowskich adaptacji Poego, wywoła u Captaina Ameriki już bardzo konkretną i plastyczną wizję nieuniknionej śmierci, zilustrowaną poprzez premonicję (flashforward). Wilka stepowego zabiła jego niezależność. (…) poczuł nagle, że jego wolność była śmiercią, że jest sam, że świat w jakiś niesamowity sposób pozostawia go w spokoju, że ludzie go już nie obchodzą i on sam siebie też nic nie obchodzi, że się powoli dusi w tej cienkiej, coraz cieńszej atmosferze odłączenia i samotności.(7) Wyatt dostrzega nad kominkiem jak ze snu scenografa horrorów napis, który staje się impulsem do tak bolesnego przeczucia: „Bogactwo jeno zawiera człowiecza reputację i określa ja jako dobrą lub złą”(8) Na ostatnim wieczornym biwaku między Billym w euforii i jego osowiałym przyjacielem dojdzie do takiej wymiany zdań:
„Billy: Udało się, jesteśmy bogaci, odpoczniemy na Florydzie!
Wyatt: Nie udało się...(9)
Billy: Przecież o to chodziło; kasujesz dużo pieniędzy i jesteś wolny!
Wyatt: Nie udało się...”
Pozostaje tylko jeszcze odprawić narkotykowo-seksualna orgię na jednym z przedziwnych nowoorleańskich cmentarzy, może na St. Louis, gdzie pochowana jest Marie Laveau, potężna kapłanka wudu i dokąd nie należy zapuszczać się bez towarzystwa. Owa pięciominutowa sekwencja psychodelicznego delirium, nakręcona przez Laszlo Kovača na taśmie 16mm kamerą o zmiennej ogniskowej i przekopiowana na 35mm, zmontowana została w sposób chaotyczny; trwa do wtóru Credo in unum Deum recytowanego nad grobem przez dziewczynkę w białej sukience. Zamiast radosnego upojenia i beztroskiej realizacji carpe diem, bohaterów i dwie prostytutki czekają ból, smutek i przerażenie, a przede wszystkim wielkie zwątpienie w sens ludzkiej egzystencji. Dziewczętom ten nastrój minie, gdy ustanie działanie kwasu, Billy otrząśnie się i pozostanie pełen zadowolenia, jedynie Wyatt poczuje się naznaczony. ...wzrok wilka stepowego przenikał całą naszą współczesność, cały ten rozpętany harmider, wszystka zabiegliwość, wszystka próżność, wszystka powierzchowna zarozumiała grę zarozumiałej i płytkiej duchowości naszego czasu. (…) [Jego spojrzenie] Docierało aż do serca człowieczeństwa, w jednej, jedynej sekundzie wymownie wyraziło wątpienie myśliciela, który może jest wtajemniczony, wyraziło bez reszty zwątpienie w godność i sens życia ludzkiego w ogóle.(10)
Śmierć protagonistów, wielokrotnie w filmie zapowiedziana, następuje na skutek głupoty uosobionej przez nixonowską „milczącą większość”. Jest przypadkowa, w bynajmniej nie heroicznych okolicznościach, niezasłużona, a także w wymiarze metafizycznym nieunikniona.
Pytam ołów:
Jak mogłeś pozwolić,
Aby odlano z ciebie kulę?
(11)
Gdyby nie wrogość „reszty”, tzn. przyzwoitych obywateli ostrzyżonych przykładnie na jeża i korzystających z dwu- a nie jednośladów, względem ludzi o dłuższych włosach i w barwnych strojach (a w istocie przeciw odmienności rodzącej zarazem strach i zazdrość), która towarzyszy Wyattowi i Billyemu, przedstawiciel white trash – ubogich farmerów z rasistowskiego Południa – nie zastrzeliłby żadnego z nich. Wszelkie wrogie reakcje, z jakimi spotykają się bohaterowie, wynikają z nieuświadomionej przez agresorów stereotypizacji, zachodzącej w ich umysłach. Wszystkie podstawowe cechy stereotypu: zdolność do mechanicznej, seryjnej powtarzalności, odradzania się; duża trwałość, absurdalność, niedorzeczność, przerost elementu irracjonalnego oraz jego uprzedniość w stosunku do poznania rozumowego, intelektualnego i doświadczalnego(12) – realizują się w ich zachowaniach. Gdybyż tylko ograniczyli się do gadania, ale oni mordują: jedni, jak zabójcy George'a, w sposób zaplanowany, drudzy początkowo z przypadku, później już z premedytacją. W tym kontekście ruch kontestacyjny przestaje być zabawą przeintelektualizowanej młodzieży z upper-middle class, to walka na śmierć i życie. Billy będzie miał jeszcze przyjaciela, który konającemu podłoży pod głowę zwiniętą kurtkę z gwiaździstym sztandarem („Kiedyś to był wspaniały kraj...”), msciciel Wyatt – już nikogo.

Nie przejmuj się śmiercią
kiedy już tam dotrzesz
bo ona jest bezdrożem.
(13)

(1)Robert M. Pirsig, Zen i sztuka obsługi motocykla, tł. Tomasz Bieroń, Poznań 1999, s. 10.
(2)Por.: Jerzy Szacki, Utopie, Warszawa 1968; Aldona Jawłowska, Drogi kontrkultury, Warszawa 1975.
(3)Tom Wolfe, Próba kwasu w elektrycznej oranżadzie, tł. Richard Bialy, Tomasz Tłuczkiewicz, Warszawa 1995, s. 150.
(4)R. M. Pirsig, op. cit, s. 295-6.
(5)Leopold Tyrmand, U brzegów jazzu, Kraków 1957, s. 157.
(6)Meinolf Zurhort, Lothar Just, Jack Nicholson, tł. Małgorzata Gawlik, Łódź 1992, s. 92.
(7)H. Hesse, Wilk stepowy, tł. Józef Wittlin, Warszawa 1996, s. 57.
(8)Wealth only closes a mans reputation and determines it as good or bad.
(9)Lub, jak chce Adam Garbicz, „spieprzyliśmy sprawę”...Lub, jak chce Adam Garbicz, „spieprzyliśmy sprawę”...
(10)H. Hesse, op. cit., s. 12.
(11)Charles Simic, Wiersz bez tytułu, w: Tegoż, Madonny z dorysowaną szpicbródką, tł. Stanisław Barańczak, Poznań 1992, s. 41.
(12)Por.: Zbigniew Benedyktowicz, Portrety „obcego”, Kraków 2000, s. 81.
(13)Jack Kerouac, Chorus 25, tł. Adam Szostkiewicz, w: „NaGłos”, 1993, nr 9-10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz