Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dennis Hopper. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dennis Hopper. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 30 lipca 2012

NIE MA DOKĄD JECHAĆ cz.III



Przyjaciel samotnika

Kim jest Loser, z którego zgonem odszedł dawny Blues – jak wyrzuca mu
zapłakana Mike, chcąc dowiedzieć się, co z ich związkiem, co będzie z nią samą? Na
pytanie, czy nadal są razem, nie uzyska odpowiedzi; skończył się czas łatwych decyzji i
prostych wniosków. Tam, gdzie wkracza śmierć, nic już nie będzie takie samo. A zmarły
przyjaciel chciał tylko żyć: swobodnie, w nieograniczonej przestrzeni, oddychając pełną
piersią, aż po łokcie babrając się w smarze przy dopieszczaniu maszyny. Pragnienie to
przenosił na wszystkie stworzenia. W Mecce, dokąd przyjechał z gangiem, aby uzyskać
skradziony przez Meksykanów motocykl, odwiązuje białego konia w przekonaniu, że
wraca mu wolność. "To niesamowite" – dziwi się – jest wolny, a nie ucieka".
W podobny sposób postępuje większość żyjących wokół obywateli; choć
swobodni, nigdzie nie dążą, ale także żadnego konstruktywnego działania nie można po
nich oczekiwać. W gruncie rzeczy ani ucieczka, ani samoograniczanie poprzez
grzęźnięcie w rutynie dnia codziennego, nie są właściwymi sposobami korzystania z
wolności; ale tak społeczeństwo, jak i Aniołowie Piekieł, pewni są słuszności własnego
postępowania. Jedni przeminą bez echa, drudzy okryją się złą sławą, bo choć uczynili już
pierwszy krok ku czemuś wyższemu, zatrzymali się w miejscu. I prawi obywatele, i
zbuntowani motocykliści są dwoma wektorami o przeciwnych wprawdzie zwrotach, ale
dokładnie tej samej wartości. Jedni się podporządkowują, drudzy krzyczą "nie!" aż do
ochrypnięcia, ale nie tworzą żadnej nowej jakości. Nie osiągnęli stanu Świadomości III
(18): wartości społeczeństwa wielkich korporacji są im obce, ale ich bunt jeszcze nie jest
szlachetny, a – choć uzasadniony – z całą pewnością emocjonalny i ślepy (vide: Piąty
Anioł
(19)). ...nasze społeczeństwo ze swoim dogmatycznym, jednostronnym podejściem
do wszystkich zjawisk, z jego dominującą fałszywą świadomością, z coraz szerszą luką
między faktami a retoryką
[szczelina owa doprowadziła do konfliktu z rzeczywistością
komiksowego patriotę Captaina Americę – B.M.] sprzyja temu, że w pewnej chwili luka wiarygodności powiększa się ponad miarę i powoduje wówczas katastrofalne skutki dla
świadomości młodego człowieka.
(20)

Jeden z tych młodych ludzi o imieniu Joe, prosty i poczciwy – mimo zewnętrznych
oznak w rodzaju poniemieckiej pilotki z orłem na przedzie i nieporadnie narysowanymi
długopisem swastykami po bokach – zyskuje wdzięczność uwolnionego przez siebie
zwierzęcia. Koń towarzyszy mu w drodze przez zakurzone ulice miasteczka, a koledzy z
gangu śmieją się, że zdobył kumpla na całe życie. Może po prostu ujeżdżone pod wierzch
zwierzę musi mieć w pobliżu człowieka, który mógłby je wziąć za uzdę i poklepać po
szyi. Koń ucieka dopiero na widok policjantów, z których jeden strzeli w plecy jego
wybawicielowi, umykającemu przed pościgiem na skradzionej służbowej maszynie.
"Życie nigdy nie pozwalało robić Loserowi tego, co chciał, zmuszało go tylko,
żeby był dobry, płacił komorne i zarabiał!" – wykrzyczy na jego trumną Blues, rzucając
w twarz pastorowi, którego rutynowa, pełna banałów i sztampowych odniesień
biblijnych mowa uwięzła właśnie w gardle: "To nie dziecko Boga, ale Aniołów Piekła!".
Wbrew słowom kaznodziei, nikt nie może ze swoim życiem zrobić tego, co zechce.
Loser kochał Geish, harleya, Bluesa; trudno dociec, w jakiej kolejności. Nie dano mu żyć
na swój sposób, zginął bezsensownie, choć przecież mimochodem w imię ideałów,
jakich nigdy sobie do końca nie sprecyzował. Zwrócił się przeciwko prawu nie przez
siebie ustanowionemu i zabito go jak bandytę, którym nie był. Skonał melodramatycznie
niczym banita z westernu, szlachetny zbójca z kostiumowego romansu czy partyzant
walczący z okupantem. Wykradziony przez towarzyszy z gangu ze szpitala, umiera
wśród przyjaciół, z rozszlochaną Geish u wezgłowia, w otoczeniu odbierającym chwili
całą tragiczność: u jednej z "mam", której wszystkie "dziewczyny" miały ciężką noc, na
czerwonej kapie z ogromnym hakenkreuzem, z kłębiącym się wokół tłumem, przy
akompaniamencie kłótni z właścicielką łóżka, płaczu jej dwójki dzieci (chciała je właśnie
położyć spać) i głośno nastawionego radia. Gdy na moment odzyskuje przytomność,
mówi "Odbiliście mnie" – i to jest jego nagroda za bycie Hell's Angel; nie doznał
zawodu, wybrał słusznie, odrzucając wartości ojców i starszych braci. Martwi go tylko,
że złamał swój Żelazny Krzyż; dostaje na pociechę papierosa i tak odchodzi.
Blues jest w obliczu tej sceny bezradny; maska, jaką usilnie starał się utrzymać
przy umierającym uwagami: "Wytrzyj mu jeszcze raz pysk!", opada. Zdejmuje ciemne
okulary i przedziera się przez tłum na zewnątrz. Za nim podąża wierna Mike, która nie
do końca wie, ale przeczuwa, jakie myśli się w nim kłębią, a wobec nich to ona z kolei
jest bezsilna. Wstaje świt, obydwoje w milczeniu idą brzegiem morza – on wysoki,
posępny, w czarnej skórze, ona kilka kroków z tyłu bosa, jedyny raz w białej sukience
(udawała w szpitalu siostrę Losera, aby odwrócić uwagę personelu). Skończył się czas
słów. Niezwykłe jest stężenie duchowego napięcia w tym cichym obrazie. Pod zastygłą
melancholią młodego człowieka wyczuwamy mroczne przelewanie się rozpaczy. niepokoi
właśnie niedostępność jego uczuć.
(21)

Rodzi się Easy Rider

Pogrzeb odbywa się w Sequoia Groves, położonym wśród lasów miasteczku
sześdziesiąt mil od Wybrzeża. Motocykliści przyjeżdżali tu ukradkiem różnymi drogami,
po dwóch, ukrywając nazistowsko-satanistyczny sztafaż strojów pod cywilnymi kurtkami
i, jak kazał Blues, uśmiechając się do wszystkich. Teraz znów są w grupie, a więc z
powrotem mają moc i budzą przestrach. Zdetonowany pastor tłumi zdziwienie, myli
nazwisko zmarłego, stara się tylko wykonać swój obowiązek bez zaangażowania
 emocjonalnego. Stoi na zewnątrz kręgu, będącego dla niego piekielnym. Jakże żałosne i
wyzbyte metafizycznego lęku musiałoby być Piekło, gdyby istotnie jego reprezentanci
stali przed nim. Blues uosabia w kaznodziejskich oczach nisko upadłego Księcia
Ciemności – choć Lucyfer oznacza wszak Niosącego Światło. Nigdy się nie porozumieją,
mimo że są dwoma ludźmi, tymi samymi, lecz nie takimi samymi homines sapientes; nie
stoją za nimi Bóg ani Szatan, ni Dobro, ni Zło. Adonai należy do nieobecnych, jest tylko
nominalny duchowny, który nigdy nie mówi własnymi słowami. Jedynym bytem
wyższym przebywającym między nimi jest Śmierć, stanowiąca przecież zaprzeczenie
istnienia.

"Czego w ogóle chcecie?" – pyta pastor, któremu zraniony Tristan przerywa mowę
pogrzebową aby polemizować; jeden mówi od siebie, drugi parafrazuje Izajasza
(Przekleństwo na Judę, Pomsta Pańska nad królestwem izraelskim, Satyra na śmierć
tyrana
; Iz 5, 20-22; 9, 15; 14, 3-21). Zapada chwila przerażającego milczenia: fakt, że
Hell's Angels właśnie nie wiedzą, czego chcą, niemal materializuje się w powietrzu. A
potem Blues desperacko kłamie, żeby zatrzymać w sobie to, czego powstrzymać już nie
zdoła. ...aby przecież w końcu odważyć się na skok we wszechświat, musiałby wilk
stepowy raz stanąć naprzeciw siebie samego, musiałby spojrzeć w głąb chaosu swej
własnej duszy i dojść do pełnej świadomości samego siebie.
(22) Ta chwila nadeszła
nieodwracalnie, nie zniweczą jej ani narkotyki, po które Blues pierwszy raz sięga, ani
zdrada ukochanej, dokonana wbrew sobie na jej oczach. Ani kłamstwo, którym
odpowiada kaznodziei, używając pierwszej osoby liczby mnogiej, choć on już do
wyznawców tego programu nie należy: "Chcemy być wolni, by robić to, na co mamy
ochotę. Wolni, by jechać naszymi motocyklami, aby nikt nam nie przeszkadzał i chcemy
ćpać, chcemy się dobrze bawić. To jest to, czego chcemy!". Ale gdy ze strasznym
krzykiem "NIE JESTEM TWOIM SYNEM!" ogłusza pastora i daje hasło do tej dobrej
zabawy, mówi prawdę. Pierwsza osoba liczby pojedynczej – przyszedł znikąd, gna i gna
bez końca, wyjąc nocami z żałości, ale strywializowanemu przez kulturę popularną
Diabłu nie zaniesie już swojej biednej duszy.

Gdzie się kończy zabawa, a gdzie zaczyna wojna światowa? (23) Sprofanowanie
świętego miejsca najbardziej, jak tylko można, jest prymitywne, głupie, bezcelowe – ów
brak ideologii właśnie ucina wszelkie próby porównania pogrzebowej orgii z
późnośredniowiecznymi Świętami Głupców (do których nierzadko przyrównuje się
współczesne koncerty rockowe). Spełniały one wśród subdiakonów i niższego kleru
funkcję korka wyciąganego od czasu do czasu z beczki wina, aby nie wybuchło z
nadmiaru powietrza. Były rzecz jasna kontrowersyjne i wzbudzały spory między
chrześcijanami, ale paradoksalnie wzmacniały porządek, który w okolicach Nowego
Roku wywracały po świątyniach. Karnawał, nawet polegający na parodiowaniu mszy,
sprośnych żartach, przebierankach i jedzeniu kiełbasy przy ołtarzu w trakcie
nabożeństwa, był twórczy, nie destrukcyjny. Oczyszczał nie tylko atmosferę i budował,
zamiast zrywać więzi. Katalizował przyrodzoną skłonność młodych do robienia rzeczy
niemądrych i zakazanych; podobno wszystko, co dobre, jest niemoralne, nielegalne, albo
powoduje tycie... Erazmiańska głupota paryskich subdiakonów i kleryków w Roku
Pańskim 1445 skłaniała ich między innymi ku rozrywkom typu kadzenia ohydnymi
wyziewami z podeszew butów, jeździli też wokół miasta na wozach, wykonywali
nieprzyzwoite gesty oraz wykrzykiwali sprośne wersy, lecz wszystko to ku uciesze
społeczeństwa. (24) Nikt nie wzywał seneszala, nie rzucał kamieniami czy nie
wrzeszczał na widok strojów i ozdób: "Kiedyś zabijaliśmy takich, co nosili te śmieci!". Nie było celem młodych wzbudzanie agresji.

Hell's Angels w większości wypadków prowokują swoim zachowaniem, stylem i
obyczajowością; szukają zaczepki, ale nie po to, by komuś otworzyć oczy lub zmienić
czy też oczyścić świat. Odwracają rytuał chrztu podczas inicjacji nowego członka gangu,
oblewając go fekaliami, i jest to gest pusty. Naoczny świadek ich obrzędów relacjonuje:
W czasie wypadku motocyklowego zginął jeden z "Aniołów Piekła". Jego pogrzeb
przerodził się w niesamowity happening, przypominający bardziej barwny karnawał, niż
rytuał pogrzebowy. W pogrzebie brali udział zarówno "Aniołowie, jak i
hipisi. "Aniołowie" co chwila wysyłali hipisów na różne posyłki
(25). Kpią ze śmierci,
sadzając nieboszczyka na ławce i przyklejając mu do warg tlącego się papierosa, ale to
nie znaczy, że zwyczajna ta wariatka (26) może zostać przez nich pokonana czy choćby
zanegowana – ona trwa majestatycznie. Scena, w której nafaszerowana narkotykami i
dwukrotnie zgwałcona Geish siada obok ziemskiej pozostałości Joego i tuląc się z
płaczem do trupa szuka zrozumienia wśród martwych ("Nic nie mogłam na to poradzić.
Wiem, że byś się nie gniewał...") jest poruszająca, choć można ją, podobnie jak cały film
klasy B, wyśmiać z intelektualnych wyżyn.

Wśród chaosu dzikich tańców i brutalności, pomiędzy tańczącymi i kopulującymi
parami, rozgrywają się naraz trzy osobiste dramaty: Bluesa, Mike i Geish. Każde z nich
jest ze swoją tragedią samo, choć Blues i Mike przed rozstaniem zdają sobie sprawę z
uczuć pozostałych, łącznie ze stanem zamkniętej wewnątrz swego bólu sponiewieranej
wdowy. Pomimo tego, miast łączyć, co się przez splot okoliczności podzieliło, dążą do
rozejścia, nie umiejąc sobie pomóc. Blues potrafi tylko złożyć ciało przyjaciela na
powrót do trumny i odprowadzić go na cmentarz. Czuje się wyniesiony poza nawias tego
wszystkiego, a jednak się nie zabija, gdyż resztka wiary każe mu to cierpienie, to złe
cierpienie, wypić w swym sercu aż do dna: jest to bowiem cierpienie, na które musi
umrzeć
[B.M.]. (27)

Zmotoryzowany kondukt przemierza senne ulice miasteczka, wzbudzając
zaciekawienie mieszkańców, zaintrygowanych już zapchanym doszczętnie przez
motocykle przykościelnym parkingiem. Tłum gapiów towarzyszy Aniołom aż na
cmentarz, ale zatrzymuje się przed żelazną bramą i patrzy w milczeniu. Aż wreszcie ktoś,
co poczuł się bez grzechu, ten jeden jedyny raz gdy agresji nie wyzwoliły w nim
świadome działania gangu, pierwszy rzuca kamieniem. Za jego przykładem idą inni
obywatele, czerpiąc odwagę z bólu tych zwykle silniejszych. Żałobnicy wrzucają trumnę
do grobu i zaczyna się bitwa wyjątkowo nie przez nich zainicjowana.
Blues, który właśnie nie chciał wygłosić mowy pogrzebowej, prosi: "Najpierw go
pochowajmy". Hell's Angels, dotąd słuchający go mniej lub bardziej karnie, nie bez racji
stwierdzają, że nieboszczyk może zaczekać. W obawie przed nadciągającą z wyciem
syren policją zarówno miejscowi, jak i przyjezdni, przerywają bijatykę; cmentarz się
wyludnia. Tristan wsadza Geish na motor i mimo próśb Mike zostaje z łopatą w dłoni
sam jeden wśród nagrobków, do końca ze swoim bratem w pragnieniach. Nie ocalił mu
życia, ale jest w stanie zasypać grób, w którym złożył to, co pozostało. Obok stoi
motocykl, którym już nigdzie nie dotrze, jakby przestały istnieć jakiekolwiek drogi
dokądś prowadzące. Oliver Cromwell miał mawiać, że ten zajdzie daleko, kto nie wie,
dokąd zmierza, ale musiał mieć na myśli zupełnie inny stan duszy.
Mało. Jeszcze przedłużcie mi karę. Jeszcze wolę tu być na wygnaniu, na banicji, niż
wracać tam do Niniwy słodkiej, gdzie mój własny czeka mnie duch. Jeszcze wolę tu być.

(...) Niech mnie nikt nie rusza (...). Nie ruszajcie mnie. Nie mówcie o mnie. (...) Bo cokolwiek powiecie, to i tak nie będzie to. Pomińcie, proszę, mnie milczeniem. A najlepiej zapomnijcie. Szczęście z wami, cicho ze mną. (28)

***

14 lipca 1969 na ekrany amerykańskich kin wszedł niskobudżetowy film trójki
przyjaciół: Dennisa Hoppera, Petera Fondy i Jacka Nicholsona. Zatytułowali go Easy
Rider
.


(18) Charles A. Reich z Yale University dzieli rozwój świadomości Amerykanów na trzy
etapy: westernową Świadomość I (II poł. XIX w.), czyli światopogląd amerykańskiego
farmera, drobnego przedsiębiorcy i robotnika, który stara się coś osiągnąć w życiu,
industrialną Świadomość II (I poł. XX w.) czyli korporacjonizm oraz kontestacyjną
Świadomość III, która właśnie w l. 60. się wyłania: …zakiełkowała w sposób
zdumiewający i cudowny na kamienistej glebie amerykańskiego państwa korporacyjnego.

(...) Jej pojawienie się było tak spontaniczne, że nikt, nawet najwięksi radykałowie nie mogli przewidzieć tego, co nastąpi, ani zrozumieć z początku jej znaczenia. Nic
dziwnego, że wielu uznało ją za spisek, gdyż rozprzestrzeniała się u nas i za granicą
niewidzialnymi kanałami.
(Charles A. Reich, Zieleni się Ameryka, tł. Daniel Passent,
Warszawa 1976, s.241).
(19) Esej Jana Józefa Szczepańskiego o zbrodni Charlesa Mansona, powiązanego z
kalifornijskimi gangami motocyklowymi, w zbiorze Przed nieznanym trybunałem,
Warszawa 1975.
(20) Charles A. Reich, op. cit., s.245.
(21) Joanna Pollakówna, Niepokój, w: tejże, Weneckie tęsknoty. O malarstwie i
malarzach renesansu
, Warszawa 2003, s.116.
(22) Herman Hesse, op. cit., s.67-8.
(23) Edward Stachura, Cała jaskrawość, w: tegoż, Poezja i proza, t. III: Powieści,
Warszawa 1982, s.45.
(24) Bartłomiej "Celnik" Dobroczyński, Rock Szklanych Paciorków, w: "NaGłos" 1995,
nr 18/19.
(25) Kazimierz Jankowski, Hipisi w poszukiwaniu ziemi obiecanej, Warszawa 1972,
s.155-6.
(26) Edward Stachura, op. cit., s.24.
(27) Herman Hesse, op. cit., s.25.
(28) Edward Stachura, op. cit., s.37, s.82.

wtorek, 6 grudnia 2011

UDZIAŁ W PARADZIE BEZ ZEZWOLENIA cz.IV


Boczne drogi...
Bohaterowie po wspomnianej już narkotykowej transakcji, polegającej na korzystnym zakupie w Meksyku i równie korzystnej sprzedaży w Los Angeles, ruszają na południowy wschód (EX ORIENTE LUX), wybierając boczne drogi i bezdroża. Najlepsze są drogi lokalne – wykłada Robert M. Pirsig – potem stanowe, pod żadnym pozorem autostrady. (…) Kręte drogi pośród wzniesień wydaja się długie w kategoriach czasowych, ale znacznie przyjemniej jest wziąć ostry wiraż na motocyklu niż obijać się w ciasnej kabinie samochodu. Mało uczęszczane drogi są nie tylko przyjemniejsze, ale i bardziej bezpieczne.(1) Nocują pod gołym niebem, gdyż już pierwszej nocy właściciel przydrożnego motelu zatrzaskuje im drzwi przed nosem. Mijają wraki ciężarówek, rozlatujące się szopy, znajdują kompas w pudełku i starą książkę, spotykają dwójkę dzieci jadących na mule. Wreszcie, ponieważ America musi załatać dętkę, trafiają na farmę, której pełen życzliwości właściciel zaprasza ich do stołu. Jego żona jest indiańską katoliczką, uśmiechającą się tylko i milczącą na wzmiankę o dużej ilości dzieci. Farmer prosi Billy'ego, by zdjął kapelusz przy modlitwie przed posiłkiem, nie rozumie skrótu „L.A.” i rozmarza się na wzmiankę o Kalifornii – wybierał się tam, gdy był młody. Żyje spokojnie i prosto na głębokiej prowincji, a fakt, że równocześnie można reperować motocykl i podkuwać konia, nie jest dla niego niczym dziwnym i nie do pogodzenia. Uosabia Amerykę utopijna, do jakiej tęsknią kontestatorzy. Wyatt traktuje go z szacunkiem i uznaniem: „Nie kazdy umie (…) być na swoim i robić swoje. Może pan być z siebie dumny.
Z autostopowiczem zabranym niedaleko stacji benzynowej o nazwie „Sacred Mountain” zbaczają z drogi, by dotrzeć do hipisowskiej rolniczej komuny niedaleko pueblo nad strumieniem (Szacki określiłby ja jako heroiczną utopię zakonu, a Jawłowska – utopią realizowaną(2)). Ależ w takiej komunie potrafi być gęsto pod spodem, na pewnym poziomie jest pięknie, ale czasami trzeba się troszeczkę przyłożyć, żeby tak pozostało.(3) Mają tydzień, by dojechać do Nowego Orleanu, mogą więc zrobić sobie przerwę w podróży. „Znalazłem miasto daleko od miasta i właśnie tam chcę być”, mówi autostopowicz. Samotność jest teraz wszędzie, a najbardziej intensywna w wielkich miastach Wschodniego i Zachodniego Wybrzeża, gdzie ludzie żyją stłoczeni. (…) Nazywam te regiony Ameryką A. (…) To Ameryka autostrad, samolotów odrzutowych i superprodukcji kinowych. Ludzie w niej zanurzeni spędzaja większość życia bez świadomości tego, co ich bezpośrednio otacza. Media przekonały ich, że to, co ich otacza, jest nieistotne. Dlatego są samotni.(4)
Dla Billy'ego, sceptyka i właściwie bezideowca, ruch Zielonej Ameryki to banda nieszkodliwych dziwadeł, siejących ziarno w jałowej ziemi: „Nic tu nie wyrośnie” – narzeka. „Wyrośnie”, odpowiada z niezachwianym spokojem Wyatt, choć chwilę wcześniej, oglądając porzucony nóż, usłyszał fragment z Księgi Przemian o tym, że rozpoczynanie sprowadza nieszczęście, wytrwałość niebezpieczeństwo, a nie każde żądanie zmiany porządku jest pożądane. To kolejna wspólnota na ich drodze, która modli się przed posiłkiem; każdy odmiennie, w sposób pełen pokory dziękuje i prosi o pomyślność plonów. Wolna miłość i narkotyki bynajmniej nie są istotą ruchu hipisowskiego, choć te właśnie aspekty najbardziej podobają się osobom pokroju Billy'ego, które nie zwykły dostrzegać idei i celów głębszych. „Wasz czas się kończy” – mówi na pożegnanie autostopowicz; „Wiem o tym czasie” – odpowiada Wyatt – ale muszę jechać.”

...i bezdroża
Mają czas wyliczony – i przez nich samych, i przez los. Chcą zdążyć na finał tradycyjnego karnawału w Nowym Orleanie. Mardi Gras, czyli Tłusty Wtorek, dzień przed Środą Popielcową, odpowiednik polskich ostatków, jest szczególnie barwnie obchodzony nad Zatoką Meksykańską, w Luizjanie, Missisipi i Alabamie, wśród cajunów, potomków francuskich osadników, którzy na Południe przybyli przez Nową Szkocję. Miasto czci ów dzień paradą na Canal Street, a nie należy zapominać, że na lokalny koloryt wpływa również fakt, iż Nowy Orlean jest głównym ośrodkiem murzyńskiego kultu wudu. Na żadnym skrawku amerykańskiej ziemi – zauważył zaocznie Leopold Tyrmand – dolar nie poniósł tak dotkliwej ideowej klęski (...). Liczył się karnawał (…). Cóż znaczą weneckie zapusty czy karnawał nicejski wobec nowoorleańskiego Mardi Gras.(5) W wiejskich okręgach Luizjany zamaskowani jeźdźcy odwiedzają okoliczne farmy ze śpiewem i prośbą o poczęstunek. Wyatt i Billy poprzez swoje stroje, tu – inaczej niż w prowincjonalnym miasteczku – nieodbiegające od kolorowego tła, też są w pewnym sensie „zamaskowani”, gdy kołaczą do drzwi słynnego burdelu „Dom Niebieskich Świateł”, którego wizytówkę dostali w spadku po George'u (ten otrzymał ja w dowód sympatii od samego gubernatora). Wyatt czuje głęboki niesmak do całej imprezy, Billy jest zaś w swoim żywiole i przekonuje, że ta wizyta w przybytku rozpusty jest hołdem złożonym pamięci przyjaciela w złotym futbolowym kasku, a nawet że nieboszczyk sam by sobie tego życzył.
Ów „nieprzyzwoity” akcent wskazuje jeszcze jeden trop interpretacyjny tytułu filmu; jak skrzętnie odnotowują niemieccy biografowie Nicholsona: „Easy Rider” oznacza w slangu amerykańskiego Południa nie tylko gratisową przyjemność, jaką panienka lekkich obyczajów sprawia swemu kochankowi, lecz również pozornie bezgraniczna wolność motocyklisty, podróżującego jak bohater westernu [to już wiemy – B.M.]. (…) jest poza tym określeniem „podróży”, w jaką człowiek udaje się po zażyciu narkotyku.(6)
Ponury i perwersyjny wystrój domu publicznego, będącego skrzyżowaniem klasztoru i pałacu pamiętającego jeszcze czasy kolonialne, jakby żywcem wyjęty z cormanowskich adaptacji Poego, wywoła u Captaina Ameriki już bardzo konkretną i plastyczną wizję nieuniknionej śmierci, zilustrowaną poprzez premonicję (flashforward). Wilka stepowego zabiła jego niezależność. (…) poczuł nagle, że jego wolność była śmiercią, że jest sam, że świat w jakiś niesamowity sposób pozostawia go w spokoju, że ludzie go już nie obchodzą i on sam siebie też nic nie obchodzi, że się powoli dusi w tej cienkiej, coraz cieńszej atmosferze odłączenia i samotności.(7) Wyatt dostrzega nad kominkiem jak ze snu scenografa horrorów napis, który staje się impulsem do tak bolesnego przeczucia: „Bogactwo jeno zawiera człowiecza reputację i określa ja jako dobrą lub złą”(8) Na ostatnim wieczornym biwaku między Billym w euforii i jego osowiałym przyjacielem dojdzie do takiej wymiany zdań:
„Billy: Udało się, jesteśmy bogaci, odpoczniemy na Florydzie!
Wyatt: Nie udało się...(9)
Billy: Przecież o to chodziło; kasujesz dużo pieniędzy i jesteś wolny!
Wyatt: Nie udało się...”
Pozostaje tylko jeszcze odprawić narkotykowo-seksualna orgię na jednym z przedziwnych nowoorleańskich cmentarzy, może na St. Louis, gdzie pochowana jest Marie Laveau, potężna kapłanka wudu i dokąd nie należy zapuszczać się bez towarzystwa. Owa pięciominutowa sekwencja psychodelicznego delirium, nakręcona przez Laszlo Kovača na taśmie 16mm kamerą o zmiennej ogniskowej i przekopiowana na 35mm, zmontowana została w sposób chaotyczny; trwa do wtóru Credo in unum Deum recytowanego nad grobem przez dziewczynkę w białej sukience. Zamiast radosnego upojenia i beztroskiej realizacji carpe diem, bohaterów i dwie prostytutki czekają ból, smutek i przerażenie, a przede wszystkim wielkie zwątpienie w sens ludzkiej egzystencji. Dziewczętom ten nastrój minie, gdy ustanie działanie kwasu, Billy otrząśnie się i pozostanie pełen zadowolenia, jedynie Wyatt poczuje się naznaczony. ...wzrok wilka stepowego przenikał całą naszą współczesność, cały ten rozpętany harmider, wszystka zabiegliwość, wszystka próżność, wszystka powierzchowna zarozumiała grę zarozumiałej i płytkiej duchowości naszego czasu. (…) [Jego spojrzenie] Docierało aż do serca człowieczeństwa, w jednej, jedynej sekundzie wymownie wyraziło wątpienie myśliciela, który może jest wtajemniczony, wyraziło bez reszty zwątpienie w godność i sens życia ludzkiego w ogóle.(10)
Śmierć protagonistów, wielokrotnie w filmie zapowiedziana, następuje na skutek głupoty uosobionej przez nixonowską „milczącą większość”. Jest przypadkowa, w bynajmniej nie heroicznych okolicznościach, niezasłużona, a także w wymiarze metafizycznym nieunikniona.
Pytam ołów:
Jak mogłeś pozwolić,
Aby odlano z ciebie kulę?
(11)
Gdyby nie wrogość „reszty”, tzn. przyzwoitych obywateli ostrzyżonych przykładnie na jeża i korzystających z dwu- a nie jednośladów, względem ludzi o dłuższych włosach i w barwnych strojach (a w istocie przeciw odmienności rodzącej zarazem strach i zazdrość), która towarzyszy Wyattowi i Billyemu, przedstawiciel white trash – ubogich farmerów z rasistowskiego Południa – nie zastrzeliłby żadnego z nich. Wszelkie wrogie reakcje, z jakimi spotykają się bohaterowie, wynikają z nieuświadomionej przez agresorów stereotypizacji, zachodzącej w ich umysłach. Wszystkie podstawowe cechy stereotypu: zdolność do mechanicznej, seryjnej powtarzalności, odradzania się; duża trwałość, absurdalność, niedorzeczność, przerost elementu irracjonalnego oraz jego uprzedniość w stosunku do poznania rozumowego, intelektualnego i doświadczalnego(12) – realizują się w ich zachowaniach. Gdybyż tylko ograniczyli się do gadania, ale oni mordują: jedni, jak zabójcy George'a, w sposób zaplanowany, drudzy początkowo z przypadku, później już z premedytacją. W tym kontekście ruch kontestacyjny przestaje być zabawą przeintelektualizowanej młodzieży z upper-middle class, to walka na śmierć i życie. Billy będzie miał jeszcze przyjaciela, który konającemu podłoży pod głowę zwiniętą kurtkę z gwiaździstym sztandarem („Kiedyś to był wspaniały kraj...”), msciciel Wyatt – już nikogo.

Nie przejmuj się śmiercią
kiedy już tam dotrzesz
bo ona jest bezdrożem.
(13)

(1)Robert M. Pirsig, Zen i sztuka obsługi motocykla, tł. Tomasz Bieroń, Poznań 1999, s. 10.
(2)Por.: Jerzy Szacki, Utopie, Warszawa 1968; Aldona Jawłowska, Drogi kontrkultury, Warszawa 1975.
(3)Tom Wolfe, Próba kwasu w elektrycznej oranżadzie, tł. Richard Bialy, Tomasz Tłuczkiewicz, Warszawa 1995, s. 150.
(4)R. M. Pirsig, op. cit, s. 295-6.
(5)Leopold Tyrmand, U brzegów jazzu, Kraków 1957, s. 157.
(6)Meinolf Zurhort, Lothar Just, Jack Nicholson, tł. Małgorzata Gawlik, Łódź 1992, s. 92.
(7)H. Hesse, Wilk stepowy, tł. Józef Wittlin, Warszawa 1996, s. 57.
(8)Wealth only closes a mans reputation and determines it as good or bad.
(9)Lub, jak chce Adam Garbicz, „spieprzyliśmy sprawę”...Lub, jak chce Adam Garbicz, „spieprzyliśmy sprawę”...
(10)H. Hesse, op. cit., s. 12.
(11)Charles Simic, Wiersz bez tytułu, w: Tegoż, Madonny z dorysowaną szpicbródką, tł. Stanisław Barańczak, Poznań 1992, s. 41.
(12)Por.: Zbigniew Benedyktowicz, Portrety „obcego”, Kraków 2000, s. 81.
(13)Jack Kerouac, Chorus 25, tł. Adam Szostkiewicz, w: „NaGłos”, 1993, nr 9-10.

czwartek, 2 grudnia 2010

UDZIAŁ W PARADZIE BEZ ZEZWOLENIA cz.III


Niebezpieczeństwa wolności
Głównym założeniem i zarazem przesłaniem, pod którym podpisać się mogli nie tylko ówcześni sympatycy Zielonej Ameryki – także dla indywidualistów i kontestatorów wszelkiej maści pozostaje ono nadal aktualne – jest fakt, że w kraju deklarującym się jako oaza wolności i zarazem jej strażnik, niosący ową wartość wszelkim ciemiężonym narodom, prawdziwa wolność jest niemożliwa. George Hanson tuż przed śmiercią, w rozmowie z Billym tak to formułuje: „Kiedyś to był wspaniały kraj. Nie wiem, co się z nim stało”. „Po prostu wszyscy się boją”, kwituje Billy, zwolennik prostych rozwiązań, szybkich motocykli i łatwych kobiet. „Nie boją się was, tylko tego, co sobą przedstawiacie” - odpowiada popadający w alkoholizm adwokat, członek Ligi Swobód Obywatelskich i pełen wiary w wyższość cywilizacyjną kosmitów z Wenus mieszkaniec prowincjonalnego miasteczka w Teksasie, który jednak potrafi, na skutek zanurzenia w rzeczywistej większości społeczeństwa, trafnie zdiagnozować jego lęki. „Przedstawiacie sobą wolność. Każdy chce być wolny, zgoda, ale mówić o wolności, a być wolnym, to dwie różne rzeczy. Trudno być wolnym, kiedy jest się towarem na rynku. Tylko nie mów im, ze nie są wolni, bo gotowi cię zabić lub okaleczyć, aby udowodnić, że nie masz racji. Mogą gadać bez końca o indywidualnej wolności jednostki, ale kiedy widzą wolną jednostkę, to się jej boją. Robią się niebezpieczni.”
Siedem lat później Nicholson, wcielając się w Randle'a Patricka McMurphy'ego w ekranizacji debiutanckiej powieści Keseya (reż. Miloš Forman, 1976; drugi oscarowy poker), kolejny raz przedstawi oczom widzów spragnioną radości i swobody jednostkę, zaszczutą przez bezduszny system i jego funkcjonariuszy. Sami wiecie, jak społeczeństwo traktuje ludzi z powołaniem.(1) Nie od rzeczy będzie tu dodać, że reprezentanci owego społeczeństwa zwykli byli pod płaszczykiem walki z demonizowanym widmem komunizmu toczyć krwawe wojny na nie swoich ziemiach lub wspierać totalitarnych dyktatorów o odmiennych od przywódców ZSRR poglądach. Równocześnie z Easy Riderem powstaje wysokobudżetowy i obsypany Oscarami Patton Franklina J. Schaffnera, dzięki umiejętnościom twórców możliwy do odczytania zarówno jako gloryfikacja, jak i dyskredytacja słynnego dowódcy z frontów drugiej wojny światowej. W prologu filmu przytoczone zostają słowa generała: „Prawdziwy Amerykanin ubóstwia walkę. Prawdziwy Amerykanin uwielbia zwycięzców; do diabła z przegranymi, są żałośni. Dlatego Amerykanie nigdy nie przegrają. (…) Debil, który pisze o indywidualistach, wie o tym tyle, co o posuwaniu cudzej żony. Żal mi facetów, którzy chcą z nami walczyć, bo nie tylko wyprujemy z nich flaki, ale użyjemy ich do smarowania naszych czołgów. Wymordujemy całe masy tych świń.”(2)
Patton traktowany przez mieszkańców środkowych stanów jako „swój chłop” był przynajmniej zwolennikiem jawnej agresji, kolokwialnie zwanej mordobiciem, i jakże bliskiej przeciwnikom bohaterów Swobodnego jeźdźca, czego nie można powiedzieć o sekretarzu stanu zarówno świeżo upieczonego w 1969 roku prezydenta Richarda Nixona, jak i jego następcy, Geralda Forda. Henry Kissinger, bo o nim mowa, w połowie lat 70. napisał do głowy państwa list w sprawie reżimu Pinocheta: Stosowali doraźne egzekucje, masowo aresztowali ludzi mogących stawić opór, znieśli swobody osobiste. (…) Wojskowy rząd wciąż uzyskuje zeznania więźniów politycznych za pomocą tortur. (…) właśnie regulują problem wywłaszczenia spółek amerykańskich i popierają nas w większości spraw międzynarodowych. (…) Przetrwanie junty leży więc wyraźnie w naszym interesie. Musimy jej zapewnić dyskretne, lecz mocne wsparcie.(3)
W czasie rozmowy George'a i Billy'ego, zakończonej niespodziewanie abstrakcyjnymi pogaduszkami o żabach (na podłożu psychodelicznym), Wyatt zachowuje milczenie. Niewyjaśnioną zagadka pozostanie, w jaki sposób zaprzyjaźnił się z człowiekiem o tak odmiennej od swojej osobowości; faktem bezspornym jest, że poza pasja motocyklową i znaczną suma dolarów zarobionych na handlu meksykańskimi narkotykami, a ukrytych w baku u Wyatta, niewiele ich łączy. Billy to swojski, bezproblemowy chłopak, beztrosko przyznający, że nie jest hipisem, ale uwielbia hipisować, starannie pielęgnujący wizerunek: kowbojsko-traperską stylizację stroju, kapelusz z fantazyjnie podpiętym rondem, półdługie włosy, naszyjnik ze zwierzęcych kłów. Cieszą go łatwo zarobione pieniądze, równie łatwo zdobywane kobiety (czy może być w ogóle mowa o jakichkolwiek podbojach i trofeach w układach męsko-damskich w czasach rewolucji seksualnej?) i spokojna, leniwa przyszłość na Florydzie. Nie grzeszy przesadnie inteligencją ani idealizmem, nie rozumie większości dokonujących się wokół niego wydarzeń, nie gnębią go niepokoje egzystencjalne i w konsekwencji nie jego dotknie przeczucie nieuchronnego końca i ciążącej nad Swobodnymi Jeźdźcami śmierci. (Nigdy nie uwierzę w to, że kiedy przestanie telepać mi tamto, gdzie rękę teraz trzymam po lewej stronie piersi, kiedy przestanie bić mi serce, kiedy ono przestanie być, ja wtedy też przestanę być i wszystko się skończy (…) nigdy nie wierzyłem w swoja śmierć i myślę, że chyba tak naprawdę i absolutnie to nikt nie wierzy w swoją śmierć(...). BO JAK MOGĘ PRZESTAĆ BYĆ, JEŚLI JESTEM. [podkr. - BM](4))
To Wyatt, z krótszymi włosami, z bakiem motocykla, kurtką i kaskiem przyozdobionymi narodową flagą, i z przydomkiem „Captain America”, wziętym z komiksu Joego Simona i Jacka Kirka, powstałego w 1941 roku i reprezentującego patriotyczny nurt gatunku, będzie tym, który widzi i wie więcej. Przede wszystkim, że „spieprzyli sprawę”. Młodzi, wrażliwi, dziecięco ufni idealiści, mimo wszystko wierzący, jak pierwsi osadnicy, w sprawiedliwość i dobro Stanów Zjednoczonych oraz ich konstytucji, wygrywali tylko w filmach Franka Capry. Wszystkie zapowiedzi tragicznego finału, wszelkie napotkane słowa i obrazy, trafiają do zmysłów Wyatta. Chłód wkrada mu się do serca, towarzysząc wyrzutom sumienia, poczuciu grzechu i zaniedbania, bezsilności, a nawet pragnieniu kary. …należy do tych, którzy dostali się pomiędzy dwa czasy, którzy zostali wytrąceni ze stanu bezpieczeństwa i niewinności, należy do tych, których przeznaczeniem jest całą problematyczność życia ludzkiego przeżywać w spotęgowaniu, jako osobistą męczarnie i piekło.5 Być może już w chwili gdy ruszając na pustynię Steppenwolf na miarę Zielonej Ameryki wyrzucił zegarek (Od dawna już nie nosiłem zegarka. Przeszkadzał mi. Czułem się źle. Miałem wrażenie, że coś pęta mi przegub. (…) Wiedziałem, dobrze, że to jest kara za przekroczenie granicy wolności. Jedna z tych kar łagodnych.(6)), niejasno zdawał sobie sprawę, że porywa się na rzecz niemożliwą, ale mimo wszystko chciał spróbować. ...zbliża się bowiem nasz koniec, nasz ostateczny, nieodwołalny, fantastyczny koniec. Wreszcie pojąłem, co się dzieje. To nasze ostatnie chwile radości. Potem czeka nas zagłada. Musimy zebrać się na odwagę, żeby z podniesionym czołem przyjąć zgotowany nam los. Rano wszyscy zginiemy.(7)
(1) Ken Kesey, Lot nad kukułczym gniazdem, tł. Tomasz Mirkowicz, Warszawa 1990.
(2) Cyt. za: A. Garbicz, op. cit., s. 219.
(3) Cyt. za: Jacek Żakowski, Straszny wujaszek Sam, w: „Polityka”, 2002, nr 47. Dodać należy, że autor listu jest twórcą polityki Nixona wobec Wietnamu, która doprowadziła do zawarcia pokoju w 1973 roku, a także polityki otwarcia wobec Chin i odprężenia w stosunkach z ZSRR. Współlaureat (z Le Duc Tho) pokojowej nagrody Nobla.
(4) Edward Stachura, Cała jaskrawość, w: Poezja i proza, T. III Powieści, Warszawa 1982, s. 18.
(5) H. Hesse, op. cit., s. 27.
(6) E. Stachura, op. cit., s. 42.
(7) K. Kesey, op. cit., s. 329.

czwartek, 25 listopada 2010

UDZIAŁ W PARADZIE BEZ ZEZWOLENIA cz.II


Good-bad guys
Chociaż Peter Fonda nazwał przyjacielską produkcję „cinéma vérité w konwencji alegorii”(1), a wpływ francuskiej Nowej Fali łatwo da się w niej rozpoznać, równie jawne są nawiązania do ukochanego gatunku Amerykanów. Fonda junior zwracając się poniekąd przeciwko gwiazdorowi Fondzie seniorowi, aktorowi rozsławionemu udziałem w wielu westernach z Miastem bezprawia (Oh My Darling Clementine, 1946) Johna Forda na czele, wpisał się zarazem w schemat opowieści o samotnym jeźdźcu zmierzającym ku zachodzącemu słońcu. W pewnym sensie film drogi w ogóle jest szczególną mutacją tego wariantu farwestowej formuły, którego treść stanowi podróż bohaterów. Być może popularność tego motywu wynika z faktu, że prawie każdy Amerykanin łaknie zmiany zmiany miejsca(2). Nie należy jednak zapominać o udziale Henry'ego Fondy w ekranizacji Gron gniewu Johna Steinbecka (The Grapes Of Wrath, 1940, reż. John Ford), gdzie zubożała w wyniku Wielkiego Kryzysu trzypokoleniowa rodzina wyrusza w objazd rozklekotaną ciężarówką, poszukując jakiegokolwiek zatrudnienia. W konwencji westernowej byłaby to rodzina pionierów w konnym, krytym płótnem wozie, peregrynująca do nowego domu na farmie. Przemieszczanie się wpisane jest w kondycję amerykańskiego społeczeństwa od zarania, a czy odbywa się ono za pomocą koni należących do królestwa zwierząt, czy koni mechanicznych, nie ma żadnego znaczenia. Istota pozostaje ta sama, zmienia się tylko kostium. Jeszcze inną sprawą jest wspomniane już szczególne zamiłowanie Amerykanów do tematyki podboju Dzikiego Zachodu, która krążąc im we krwi, często przewrotnie inspiruje niektórych twórców, jak Fondę, Hoppera i Terry'ego Southerna przy pisaniu scenariusza Swobodnego jeźdźca, czy Kena Keseya w Locie nad kukułczym gniazdem (wyd. 1962):

Kesey siłą rzeczy musiał przyjąć system wartości charakterystyczny dla tego gatunku, zarówno w literackiej, filmowej, jak i komiksowej wersji. Stąd też wyraźny podział na „dobrych” i „złych”, pewne uproszczenia, schematyzm, jednowymiarowość postaci, stąd upozowanie Murphy'ego
[główny bohater – B.M.] na współczesnego kowboja, noszącego cyklistówkę zamiast kapelusza: pojawia się na oddziale niczym dobry szeryf w opanowanym przez bandytów miasteczku, żeby pokonać zło i naprawić krzywdy. Dlatego właśnie, żegnając się z ostatnimi uczestnikami zabawy, Harding [jeden z pacjentów – B.M.] mówi: „Chcę stać w oknie ze srebrną kulą w dłoni, kiedy McMurphy zepnie konia ostrogami i odjedzie w siną dal...” Takimi właśnie srebrnymi kulami strzela Lone Ranger, Samotny Jeździec, bohater komiksów i filmów telewizyjnych.(3)

Scenarzyści Easy Ridera zdają się czerpać pełnymi garściami zarówno z tradycyjnego westernu – w którym bohater, określany mianem good-bad man, czyli postać typu Billy'ego Kida (Broń w lewej ręce, 1957, reż. Arthur Penn), musi zginąć, aby odkupić dotychczasowe winy, przez widownie zaś traktowany jest ze współczuciem i sympatią jako postać tragiczna i jak każdy błądząca – oraz z nad- czy tez antywesternu. U Penna Billy w finałowym pojedynku prowokuje Pata Garreta, sięgając do pustej kabury i sam wybiera śmierć. We wcześniejszej wersji Kinga Vidora (Billy Kid, 1930) jeszcze uciekał do Meksyku. Historia braci Jamesów (Jesse James, 1939, reż. Henry King, Powrót Franka Jamesa, 1940, reż. Fritz Lang) również wpasowuje się w opisywany schemat. Nawiasem mówiąc, i u Kinga, i u Langa postać starszego z braci, Franka, odtwarzał Henry Fonda. Tutaj główny protagonista nie jest, być może, człowiekiem uczciwym, lecz w jego czynach wyrażony zostaje sprzeciw wobec skostniałych struktur i niesprawiedliwego systemu, zaś śmierć kreuje go w oczach widowni na męczennika. Tak dzieje się w wyrosłych z ducha kontestacji obrazach Pat Garret i Billy Kid (1973) Sama Peckinpaha Butch Cassidy i Sundance Kid (1973) George'a Roya Hilla, oraz w fabularnie zbliżonym, lecz osadzonym w latach Wielkiego Kryzysu Bonnie i Clydzie (1967) Arthura Penna. O ile pierwszy z przywołanych przykładów powstał cztery lata po premierze Swobodnego jeźdźca, drugi w tym samym roku, a trzeci dwa lata wcześniej, wszystkie są wyrazami ogólnej tendencji widzenia świata i układów międzyludzkich, która zaczęła dominować wśród myślącej części amerykańskiego – i nie tylko – społeczeństwa. I jeszcze jedno: bohaterowie wszystkich wspomnianych filmów są zdeklarowanymi przestępcami, zaś poczucie tego, co słuszne i sprawiedliwe, stało się względne.

Stany w roku 1967
– pisze Adam Garbicz – mocno się już zielenią kiełkami kultury alternatywnej; ośrodki miejskie ogarnęła promieniująca z Kalifornii kontestacja, przeciwna ubezwłasnowolnieniu przez anonimowe instytucje, które monopolizują informację i kapitał; przeciwna swobodzie dzieci-kwiatów na ulicach staje się policja. Na tym tle historia dwojga (a właściwie trojga) młodych [Bonnie Parker, Clyde'a Barrowa i Clarence'a W. Mossa – B.M.] strzelających do stróży prawa w czasach wielkiej niesprawiedliwości społecznej, nabiera znaczeń bardzo szczególnych.(4)

Wyatt i Billy do nikogo, co prawda, nie strzelają, a jedyne w świetle prawa przestępstwo, jakiego się jawnie dopuszczają, to „udział w paradzie bez zezwolenia” (za co trafiają do aresztu). Ale weszli w posiadanie znacznej sumy w sposób nielegalny, zaś w oczach współobywateli długość ich włosów staje się wykroczeniem zasługującym na samosąd.

(1) Cyt. za: A. Garbicz, op. cit., s. 216.
(2) John Steinbeck, op.cit., s. 12.
(3) Tomasz Mirkowicz, Posłowie, w: Ken Kesey, Lot nad kukułczym gniazdem, tł. T. Mirkowicz, Warszawa 1990, s. 293-294.
(4) A. Garbicz, op. cit., s. 56

piątek, 19 listopada 2010

UDZIAŁ W PARADZIE BEZ ZEZWOLENIA cz.I


...wkrótce już będziesz musiał uświadomić sobie, dokąd chcesz dojść. A kiedy sobie uświadomisz, musisz natychmiast wyruszyć w drogę, Natychmiast. Nie wolno ci tracić ani chwili. Tobie – nie wolno.
J.D. Salinger(1)

Chodził na dwóch nogach, nosił suknie i był człowiekiem, a jednak był to przecież wilk stepowy. Dużo uczył się tego, czego ludzie z dobrą głową mogą się w ogóle nauczyć, a był wcale niegłupim człowiekiem. Jednej tylko rzeczy się nie nauczył: zadowolenia z siebie i z własnego życia.
Herman Hesse(2)


14 lipca 1969
Do 14. lipca 1969 roku nie wiedziano jeszcze, że w filmie o motocyklistach, jakiegokolwiek by on nie był sortu, może w ogóle nie pojawić się żaden gang Hell's Angels, ale też możliwym jest, by nie było o nim nawet najmniejszej wzmianki. Owszem, główny bohater bywał naznaczony mrocznym piętnem indywidualizmu i upozowany na domorosłego mędrca, który wnikając pod powierzchnię rzeczy i zjawisk, wie i widzi więcej niż jego towarzysze, zawsze jednak przedstawiano go wewnątrz lub w opozycji do jakiejś zmotoryzowanej wspólnoty. Premiera Swobodnego jeźdźca, który w krótkim czasie stał się dziełem w pełnym znaczeniu tego słowa kultowym, by po latach można go było określić mianem drugiego, obok Znikającego punktu (Vanishing Point, 1971, reż. Richard C. Sarafian), „fundamentalnego filmu drogi czasów kontestacji”(3), unaoczniła, że harleyowiec nie tylko może być samotnym indywidualistą, ale może nawet nie mieć z Aniołami Piekła nic, prócz maszyny, wspólnego. Odrzucenie przez twórców subkulturowego kostiumu przyczyniło się do uniwersalizacji tematu, a tym samym wpłynęło na rozszerzenie się grupy odbiorców. Pęd ku nieograniczonej wolności przestał być chuligańskim wybrykiem, zaś represyjne amerykańskie społeczeństwo ujrzało, jak w zwierciadle, swoje przerażające odbicie. Młodzi bohaterowie stali się męczennikami, ich antagoniści zostali ukazani jako zbrodniarze. Film, zamiast podtrzymywać dobre samopoczucie widzów, zdawał się wzywać do powszechnego buntu. „Przestańcie udawać, że Ameryka jest piękna i wspaniała! Przestańcie się samooszukiwać!”
Skontrastowana para bohaterów, ekstrawertyczny i powierzchowny Billy oraz introwertyczny i cyniczno-melancholijny Wyatt, odrzuca nie tylko stereotypowy sztafaż strojów i zachowań motocyklistów, ale także całą ich ideologię (a raczej jej brak). Bliższa im jest hipisowska ścieżka sprzeciwu poprzez odrzucenie, a nie negację, zaś w istocie chodzi o to, by przemierzając bezkresne przestrzenie kontynentu, upajać się wolnością, czerpać pełnymi garściami z życia i nie troszczyć się zbytnio ani o wczoraj, które minęło, ani o jutro, którego nadejście bynajmniej nie jest pewne. Jak bardzo poczucie owej wolności jest złudne a swoboda chwilowa, przekonywać się będą w trakcie drogi wiodącej aż do tragicznego finału, patetycznego i moralizatorskiego zarazem: lekka jazda łatwą w prowadzeniu maszyną nie może być życiem prawdziwym i przypłacona musi zostać śmiercią. Podróż – napisał John Steinbeck – jest osobą samą w sobie, nie ma dwóch jednakowych. A wszelkie plany, zabezpieczenia, reguły i przymusy są bezowocne(4). Nigdy nie wiadomo, co czeka za zakrętem.
Nie tylko treści lansowane przez twórców wyrosłych ze szkoły Rogera Cormana, również sam sposób realizacji, zarówno od strony ekonomicznej jak i artystycznej, wywrócił do góry nogami zastały porządek hollywoodzkiego światka, wpisując się tym samym niejako podwójnie w ogarniający coraz szerzej USA ruch kontestacyjny. Oto: Niskobudżetowy film debiutanta, bez gwiazd, bez poparcia potężnej wytwórni, bez posłużenia się przyzwyczajeniami gatunkowymi [czyżby? - B.M.], nawet bez zamiaru zrobienia furory, a także, co się z tym zresztą wiąże, bez porywającej realizacji: wszystkie przykazania tradycyjnej kalkulacji Hollywoodu zostały wzgardzone, co wywołało w przemyśle filmowym szok i zmianę nastawień (5). Produkcja Petera Fondy, Berta Schneidera i Williama Haywarda kosztowała 375 tys. dolarów, a odnajdująca w niej gorzki obraz otaczającego świata i podzielająca ideały protagonistów młodzież przyczyniła się do blisko czternastokrotnego zwrotu zainwestowanej sumy (zysk wyniósł ok. 50 mln.). Nie miarą sukcesu finansowego winno się mierzyć wydarzenia artystyczne i par excellence duchowe, do jakich niewątpliwie Easy Rider należy, zaś już Seneka zauważył, że Sprawy ludzkie nie idą aż tak dobrze, żeby się podobało większości to, co lepsze(6), niemniej jednak ów szeroki i przychylny odbiór wynikał z wyjątkowej zbieżności odczuć widowni, dotyczących Ameryki, z jej filmowym obrazem. Poniekąd zrealizowane zostało zamówienie społeczne, zanim jeszcze zdążyło być sformułowane. Mimo psychologicznych uproszczeń i formalnych niespójności Swobodnego jeźdźca, Dennis Hopper zdobył w Cannes nagrodę za debiut reżyserski, co, jak można przypuszczać, niezbyt obeszło masową widownię, dla której najważniejszym było, iż film uskrzydla ją bliskimi sercu myślami wyrażanymi w obrazach, słowach i muzyce. Płyta z dwunastoma piosenkami, składającymi się na dźwiękową ilustrację dzieła, wzmocniła jeszcze siłę oddziaływania przekazu, zwłaszcza że stanowiła bryk rockowy swoich czasów, od Steppenwolf przez The Byrds i Rogera McGuinna na Jimim Hendrixie kończąc. Był to pierwszy soundtrack udostępniony szerokiej publiczności, a drugi po Żyć jak człowiek (Nothing But A Man, 1964, reż. Michael Roemer) nie skomponowany specjalnie dla potrzeb filmu, lecz złożony z już istniejących różnorodnych nagrań.
Opozycyjne i wywrotowe były też postawy samych twórców - wykonawców głównych ról. Dennis Hopper debiutował mając lat dziewiętnaście, w Buntowniku bez powodu (1955) Nicholasa Raya, by u boku ikony kontestatora lat pięćdziesiątych i idola młodzieży, Jamesa Deana, zagrać jeszcze raz w Olbrzymie (1956) George'a Stevensa. Jak świadczą opowieści reżyserów, nie był on aktorem najłatwiejszym w prowadzeniu. Peter Fonda, ze słynnej aktorskiej rodziny, związany był z niezależnym specjalistą od kina klasy B, Rogerem Cormanem, podobnie jak i Jack Nicholson. W niejednym już filmie powstałym pod auspicjami undergroundowymi trzej aktorzy wystąpili, a to jeżdżąc na motocyklach, a to korzystając z nielegalnych używek, a to grając w psychodelicznej kapeli. Spróbowali także scenopisarstwa i reżyserii. Tego, że Nicholson za rolę George'a Hansona otrzyma nagrodę nowojorskiej krytyki filmowej, nikt się oczywiście nie spodziewał – oto system, przeciw któremu się zwrócili, sankcjonuje ich działalność. Pokąsali rękę, będąc pewnymi, że i tak ich ona nie nakarmi, lecz rzeczywistość bywa nieprzewidywalna.

1) J.D. Salinger, Buszujący w zbożu, tł. Maria Skibniewska, Warszawa 1995, s. 167.
2) Herman Hesse, Wilk stepowy, tł. Józef Wittlin, Warszawa 1996, s. 54.
3) Adam Garbicz, Kino, wehikuł magiczny. Przewodnik osiągnięć filmu fabularnego. Podróż czwarta 1967-1973, Kraków 2000, s. 213.
4) John Steinbeck, Podróże z Charleyem. W poszukiwaniu Ameryki, tł. Bronisław Zieliński, Poznań 1991, s. 6.
5) Adam Garbicz, op.cit., s. 215.
6) Lucjusz Anneusz Seneka, Myśli, tł. Stanisław Stabryła, Kraków 1987, s. 159.