poniedziałek, 30 lipca 2012

NIE MA DOKĄD JECHAĆ cz.III



Przyjaciel samotnika

Kim jest Loser, z którego zgonem odszedł dawny Blues – jak wyrzuca mu
zapłakana Mike, chcąc dowiedzieć się, co z ich związkiem, co będzie z nią samą? Na
pytanie, czy nadal są razem, nie uzyska odpowiedzi; skończył się czas łatwych decyzji i
prostych wniosków. Tam, gdzie wkracza śmierć, nic już nie będzie takie samo. A zmarły
przyjaciel chciał tylko żyć: swobodnie, w nieograniczonej przestrzeni, oddychając pełną
piersią, aż po łokcie babrając się w smarze przy dopieszczaniu maszyny. Pragnienie to
przenosił na wszystkie stworzenia. W Mecce, dokąd przyjechał z gangiem, aby uzyskać
skradziony przez Meksykanów motocykl, odwiązuje białego konia w przekonaniu, że
wraca mu wolność. "To niesamowite" – dziwi się – jest wolny, a nie ucieka".
W podobny sposób postępuje większość żyjących wokół obywateli; choć
swobodni, nigdzie nie dążą, ale także żadnego konstruktywnego działania nie można po
nich oczekiwać. W gruncie rzeczy ani ucieczka, ani samoograniczanie poprzez
grzęźnięcie w rutynie dnia codziennego, nie są właściwymi sposobami korzystania z
wolności; ale tak społeczeństwo, jak i Aniołowie Piekieł, pewni są słuszności własnego
postępowania. Jedni przeminą bez echa, drudzy okryją się złą sławą, bo choć uczynili już
pierwszy krok ku czemuś wyższemu, zatrzymali się w miejscu. I prawi obywatele, i
zbuntowani motocykliści są dwoma wektorami o przeciwnych wprawdzie zwrotach, ale
dokładnie tej samej wartości. Jedni się podporządkowują, drudzy krzyczą "nie!" aż do
ochrypnięcia, ale nie tworzą żadnej nowej jakości. Nie osiągnęli stanu Świadomości III
(18): wartości społeczeństwa wielkich korporacji są im obce, ale ich bunt jeszcze nie jest
szlachetny, a – choć uzasadniony – z całą pewnością emocjonalny i ślepy (vide: Piąty
Anioł
(19)). ...nasze społeczeństwo ze swoim dogmatycznym, jednostronnym podejściem
do wszystkich zjawisk, z jego dominującą fałszywą świadomością, z coraz szerszą luką
między faktami a retoryką
[szczelina owa doprowadziła do konfliktu z rzeczywistością
komiksowego patriotę Captaina Americę – B.M.] sprzyja temu, że w pewnej chwili luka wiarygodności powiększa się ponad miarę i powoduje wówczas katastrofalne skutki dla
świadomości młodego człowieka.
(20)

Jeden z tych młodych ludzi o imieniu Joe, prosty i poczciwy – mimo zewnętrznych
oznak w rodzaju poniemieckiej pilotki z orłem na przedzie i nieporadnie narysowanymi
długopisem swastykami po bokach – zyskuje wdzięczność uwolnionego przez siebie
zwierzęcia. Koń towarzyszy mu w drodze przez zakurzone ulice miasteczka, a koledzy z
gangu śmieją się, że zdobył kumpla na całe życie. Może po prostu ujeżdżone pod wierzch
zwierzę musi mieć w pobliżu człowieka, który mógłby je wziąć za uzdę i poklepać po
szyi. Koń ucieka dopiero na widok policjantów, z których jeden strzeli w plecy jego
wybawicielowi, umykającemu przed pościgiem na skradzionej służbowej maszynie.
"Życie nigdy nie pozwalało robić Loserowi tego, co chciał, zmuszało go tylko,
żeby był dobry, płacił komorne i zarabiał!" – wykrzyczy na jego trumną Blues, rzucając
w twarz pastorowi, którego rutynowa, pełna banałów i sztampowych odniesień
biblijnych mowa uwięzła właśnie w gardle: "To nie dziecko Boga, ale Aniołów Piekła!".
Wbrew słowom kaznodziei, nikt nie może ze swoim życiem zrobić tego, co zechce.
Loser kochał Geish, harleya, Bluesa; trudno dociec, w jakiej kolejności. Nie dano mu żyć
na swój sposób, zginął bezsensownie, choć przecież mimochodem w imię ideałów,
jakich nigdy sobie do końca nie sprecyzował. Zwrócił się przeciwko prawu nie przez
siebie ustanowionemu i zabito go jak bandytę, którym nie był. Skonał melodramatycznie
niczym banita z westernu, szlachetny zbójca z kostiumowego romansu czy partyzant
walczący z okupantem. Wykradziony przez towarzyszy z gangu ze szpitala, umiera
wśród przyjaciół, z rozszlochaną Geish u wezgłowia, w otoczeniu odbierającym chwili
całą tragiczność: u jednej z "mam", której wszystkie "dziewczyny" miały ciężką noc, na
czerwonej kapie z ogromnym hakenkreuzem, z kłębiącym się wokół tłumem, przy
akompaniamencie kłótni z właścicielką łóżka, płaczu jej dwójki dzieci (chciała je właśnie
położyć spać) i głośno nastawionego radia. Gdy na moment odzyskuje przytomność,
mówi "Odbiliście mnie" – i to jest jego nagroda za bycie Hell's Angel; nie doznał
zawodu, wybrał słusznie, odrzucając wartości ojców i starszych braci. Martwi go tylko,
że złamał swój Żelazny Krzyż; dostaje na pociechę papierosa i tak odchodzi.
Blues jest w obliczu tej sceny bezradny; maska, jaką usilnie starał się utrzymać
przy umierającym uwagami: "Wytrzyj mu jeszcze raz pysk!", opada. Zdejmuje ciemne
okulary i przedziera się przez tłum na zewnątrz. Za nim podąża wierna Mike, która nie
do końca wie, ale przeczuwa, jakie myśli się w nim kłębią, a wobec nich to ona z kolei
jest bezsilna. Wstaje świt, obydwoje w milczeniu idą brzegiem morza – on wysoki,
posępny, w czarnej skórze, ona kilka kroków z tyłu bosa, jedyny raz w białej sukience
(udawała w szpitalu siostrę Losera, aby odwrócić uwagę personelu). Skończył się czas
słów. Niezwykłe jest stężenie duchowego napięcia w tym cichym obrazie. Pod zastygłą
melancholią młodego człowieka wyczuwamy mroczne przelewanie się rozpaczy. niepokoi
właśnie niedostępność jego uczuć.
(21)

Rodzi się Easy Rider

Pogrzeb odbywa się w Sequoia Groves, położonym wśród lasów miasteczku
sześdziesiąt mil od Wybrzeża. Motocykliści przyjeżdżali tu ukradkiem różnymi drogami,
po dwóch, ukrywając nazistowsko-satanistyczny sztafaż strojów pod cywilnymi kurtkami
i, jak kazał Blues, uśmiechając się do wszystkich. Teraz znów są w grupie, a więc z
powrotem mają moc i budzą przestrach. Zdetonowany pastor tłumi zdziwienie, myli
nazwisko zmarłego, stara się tylko wykonać swój obowiązek bez zaangażowania
 emocjonalnego. Stoi na zewnątrz kręgu, będącego dla niego piekielnym. Jakże żałosne i
wyzbyte metafizycznego lęku musiałoby być Piekło, gdyby istotnie jego reprezentanci
stali przed nim. Blues uosabia w kaznodziejskich oczach nisko upadłego Księcia
Ciemności – choć Lucyfer oznacza wszak Niosącego Światło. Nigdy się nie porozumieją,
mimo że są dwoma ludźmi, tymi samymi, lecz nie takimi samymi homines sapientes; nie
stoją za nimi Bóg ani Szatan, ni Dobro, ni Zło. Adonai należy do nieobecnych, jest tylko
nominalny duchowny, który nigdy nie mówi własnymi słowami. Jedynym bytem
wyższym przebywającym między nimi jest Śmierć, stanowiąca przecież zaprzeczenie
istnienia.

"Czego w ogóle chcecie?" – pyta pastor, któremu zraniony Tristan przerywa mowę
pogrzebową aby polemizować; jeden mówi od siebie, drugi parafrazuje Izajasza
(Przekleństwo na Judę, Pomsta Pańska nad królestwem izraelskim, Satyra na śmierć
tyrana
; Iz 5, 20-22; 9, 15; 14, 3-21). Zapada chwila przerażającego milczenia: fakt, że
Hell's Angels właśnie nie wiedzą, czego chcą, niemal materializuje się w powietrzu. A
potem Blues desperacko kłamie, żeby zatrzymać w sobie to, czego powstrzymać już nie
zdoła. ...aby przecież w końcu odważyć się na skok we wszechświat, musiałby wilk
stepowy raz stanąć naprzeciw siebie samego, musiałby spojrzeć w głąb chaosu swej
własnej duszy i dojść do pełnej świadomości samego siebie.
(22) Ta chwila nadeszła
nieodwracalnie, nie zniweczą jej ani narkotyki, po które Blues pierwszy raz sięga, ani
zdrada ukochanej, dokonana wbrew sobie na jej oczach. Ani kłamstwo, którym
odpowiada kaznodziei, używając pierwszej osoby liczby mnogiej, choć on już do
wyznawców tego programu nie należy: "Chcemy być wolni, by robić to, na co mamy
ochotę. Wolni, by jechać naszymi motocyklami, aby nikt nam nie przeszkadzał i chcemy
ćpać, chcemy się dobrze bawić. To jest to, czego chcemy!". Ale gdy ze strasznym
krzykiem "NIE JESTEM TWOIM SYNEM!" ogłusza pastora i daje hasło do tej dobrej
zabawy, mówi prawdę. Pierwsza osoba liczby pojedynczej – przyszedł znikąd, gna i gna
bez końca, wyjąc nocami z żałości, ale strywializowanemu przez kulturę popularną
Diabłu nie zaniesie już swojej biednej duszy.

Gdzie się kończy zabawa, a gdzie zaczyna wojna światowa? (23) Sprofanowanie
świętego miejsca najbardziej, jak tylko można, jest prymitywne, głupie, bezcelowe – ów
brak ideologii właśnie ucina wszelkie próby porównania pogrzebowej orgii z
późnośredniowiecznymi Świętami Głupców (do których nierzadko przyrównuje się
współczesne koncerty rockowe). Spełniały one wśród subdiakonów i niższego kleru
funkcję korka wyciąganego od czasu do czasu z beczki wina, aby nie wybuchło z
nadmiaru powietrza. Były rzecz jasna kontrowersyjne i wzbudzały spory między
chrześcijanami, ale paradoksalnie wzmacniały porządek, który w okolicach Nowego
Roku wywracały po świątyniach. Karnawał, nawet polegający na parodiowaniu mszy,
sprośnych żartach, przebierankach i jedzeniu kiełbasy przy ołtarzu w trakcie
nabożeństwa, był twórczy, nie destrukcyjny. Oczyszczał nie tylko atmosferę i budował,
zamiast zrywać więzi. Katalizował przyrodzoną skłonność młodych do robienia rzeczy
niemądrych i zakazanych; podobno wszystko, co dobre, jest niemoralne, nielegalne, albo
powoduje tycie... Erazmiańska głupota paryskich subdiakonów i kleryków w Roku
Pańskim 1445 skłaniała ich między innymi ku rozrywkom typu kadzenia ohydnymi
wyziewami z podeszew butów, jeździli też wokół miasta na wozach, wykonywali
nieprzyzwoite gesty oraz wykrzykiwali sprośne wersy, lecz wszystko to ku uciesze
społeczeństwa. (24) Nikt nie wzywał seneszala, nie rzucał kamieniami czy nie
wrzeszczał na widok strojów i ozdób: "Kiedyś zabijaliśmy takich, co nosili te śmieci!". Nie było celem młodych wzbudzanie agresji.

Hell's Angels w większości wypadków prowokują swoim zachowaniem, stylem i
obyczajowością; szukają zaczepki, ale nie po to, by komuś otworzyć oczy lub zmienić
czy też oczyścić świat. Odwracają rytuał chrztu podczas inicjacji nowego członka gangu,
oblewając go fekaliami, i jest to gest pusty. Naoczny świadek ich obrzędów relacjonuje:
W czasie wypadku motocyklowego zginął jeden z "Aniołów Piekła". Jego pogrzeb
przerodził się w niesamowity happening, przypominający bardziej barwny karnawał, niż
rytuał pogrzebowy. W pogrzebie brali udział zarówno "Aniołowie, jak i
hipisi. "Aniołowie" co chwila wysyłali hipisów na różne posyłki
(25). Kpią ze śmierci,
sadzając nieboszczyka na ławce i przyklejając mu do warg tlącego się papierosa, ale to
nie znaczy, że zwyczajna ta wariatka (26) może zostać przez nich pokonana czy choćby
zanegowana – ona trwa majestatycznie. Scena, w której nafaszerowana narkotykami i
dwukrotnie zgwałcona Geish siada obok ziemskiej pozostałości Joego i tuląc się z
płaczem do trupa szuka zrozumienia wśród martwych ("Nic nie mogłam na to poradzić.
Wiem, że byś się nie gniewał...") jest poruszająca, choć można ją, podobnie jak cały film
klasy B, wyśmiać z intelektualnych wyżyn.

Wśród chaosu dzikich tańców i brutalności, pomiędzy tańczącymi i kopulującymi
parami, rozgrywają się naraz trzy osobiste dramaty: Bluesa, Mike i Geish. Każde z nich
jest ze swoją tragedią samo, choć Blues i Mike przed rozstaniem zdają sobie sprawę z
uczuć pozostałych, łącznie ze stanem zamkniętej wewnątrz swego bólu sponiewieranej
wdowy. Pomimo tego, miast łączyć, co się przez splot okoliczności podzieliło, dążą do
rozejścia, nie umiejąc sobie pomóc. Blues potrafi tylko złożyć ciało przyjaciela na
powrót do trumny i odprowadzić go na cmentarz. Czuje się wyniesiony poza nawias tego
wszystkiego, a jednak się nie zabija, gdyż resztka wiary każe mu to cierpienie, to złe
cierpienie, wypić w swym sercu aż do dna: jest to bowiem cierpienie, na które musi
umrzeć
[B.M.]. (27)

Zmotoryzowany kondukt przemierza senne ulice miasteczka, wzbudzając
zaciekawienie mieszkańców, zaintrygowanych już zapchanym doszczętnie przez
motocykle przykościelnym parkingiem. Tłum gapiów towarzyszy Aniołom aż na
cmentarz, ale zatrzymuje się przed żelazną bramą i patrzy w milczeniu. Aż wreszcie ktoś,
co poczuł się bez grzechu, ten jeden jedyny raz gdy agresji nie wyzwoliły w nim
świadome działania gangu, pierwszy rzuca kamieniem. Za jego przykładem idą inni
obywatele, czerpiąc odwagę z bólu tych zwykle silniejszych. Żałobnicy wrzucają trumnę
do grobu i zaczyna się bitwa wyjątkowo nie przez nich zainicjowana.
Blues, który właśnie nie chciał wygłosić mowy pogrzebowej, prosi: "Najpierw go
pochowajmy". Hell's Angels, dotąd słuchający go mniej lub bardziej karnie, nie bez racji
stwierdzają, że nieboszczyk może zaczekać. W obawie przed nadciągającą z wyciem
syren policją zarówno miejscowi, jak i przyjezdni, przerywają bijatykę; cmentarz się
wyludnia. Tristan wsadza Geish na motor i mimo próśb Mike zostaje z łopatą w dłoni
sam jeden wśród nagrobków, do końca ze swoim bratem w pragnieniach. Nie ocalił mu
życia, ale jest w stanie zasypać grób, w którym złożył to, co pozostało. Obok stoi
motocykl, którym już nigdzie nie dotrze, jakby przestały istnieć jakiekolwiek drogi
dokądś prowadzące. Oliver Cromwell miał mawiać, że ten zajdzie daleko, kto nie wie,
dokąd zmierza, ale musiał mieć na myśli zupełnie inny stan duszy.
Mało. Jeszcze przedłużcie mi karę. Jeszcze wolę tu być na wygnaniu, na banicji, niż
wracać tam do Niniwy słodkiej, gdzie mój własny czeka mnie duch. Jeszcze wolę tu być.

(...) Niech mnie nikt nie rusza (...). Nie ruszajcie mnie. Nie mówcie o mnie. (...) Bo cokolwiek powiecie, to i tak nie będzie to. Pomińcie, proszę, mnie milczeniem. A najlepiej zapomnijcie. Szczęście z wami, cicho ze mną. (28)

***

14 lipca 1969 na ekrany amerykańskich kin wszedł niskobudżetowy film trójki
przyjaciół: Dennisa Hoppera, Petera Fondy i Jacka Nicholsona. Zatytułowali go Easy
Rider
.


(18) Charles A. Reich z Yale University dzieli rozwój świadomości Amerykanów na trzy
etapy: westernową Świadomość I (II poł. XIX w.), czyli światopogląd amerykańskiego
farmera, drobnego przedsiębiorcy i robotnika, który stara się coś osiągnąć w życiu,
industrialną Świadomość II (I poł. XX w.) czyli korporacjonizm oraz kontestacyjną
Świadomość III, która właśnie w l. 60. się wyłania: …zakiełkowała w sposób
zdumiewający i cudowny na kamienistej glebie amerykańskiego państwa korporacyjnego.

(...) Jej pojawienie się było tak spontaniczne, że nikt, nawet najwięksi radykałowie nie mogli przewidzieć tego, co nastąpi, ani zrozumieć z początku jej znaczenia. Nic
dziwnego, że wielu uznało ją za spisek, gdyż rozprzestrzeniała się u nas i za granicą
niewidzialnymi kanałami.
(Charles A. Reich, Zieleni się Ameryka, tł. Daniel Passent,
Warszawa 1976, s.241).
(19) Esej Jana Józefa Szczepańskiego o zbrodni Charlesa Mansona, powiązanego z
kalifornijskimi gangami motocyklowymi, w zbiorze Przed nieznanym trybunałem,
Warszawa 1975.
(20) Charles A. Reich, op. cit., s.245.
(21) Joanna Pollakówna, Niepokój, w: tejże, Weneckie tęsknoty. O malarstwie i
malarzach renesansu
, Warszawa 2003, s.116.
(22) Herman Hesse, op. cit., s.67-8.
(23) Edward Stachura, Cała jaskrawość, w: tegoż, Poezja i proza, t. III: Powieści,
Warszawa 1982, s.45.
(24) Bartłomiej "Celnik" Dobroczyński, Rock Szklanych Paciorków, w: "NaGłos" 1995,
nr 18/19.
(25) Kazimierz Jankowski, Hipisi w poszukiwaniu ziemi obiecanej, Warszawa 1972,
s.155-6.
(26) Edward Stachura, op. cit., s.24.
(27) Herman Hesse, op. cit., s.25.
(28) Edward Stachura, op. cit., s.37, s.82.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz