poniedziałek, 11 marca 2013

Im większa małpa, tym gorszy film


KING KONG, reż. Peter Jackson, USA-GER-NZL 2005

Merianovi C. Cooperowi i Ernestowi B. Schoedsackowi wystarczyło w 1933 sto minut.

John Guillermin potrzebował czterdzieści trzy lata później o trzydzieści cztery minuty więcej - ale też i zamienił świat show-businessu w czasie Wielkiego Kryzysu na świat poszukiwaczy złóż ropy pomiędzy pierwszym i drugim kryzysem naftowym, a Empire State Building na World Trade Center.

Peter Jackson wracając do korzeni zużywa trzy godziny (i osiem minut) - ale cóż się dziwić komuś, u kogo Frodo wlókł się do Góry Przeznaczenia tempem ślimaczym, nie zważając, że Aragorn może zginąć w każdej chwili, pozostawiając Arwenę w wiecznej żałobie? Dzięki błogosławieństwu kina domowego możemy jednak przewinąć dwie godziny zbędnych pościgów, walk, ucieczek, sztormów, czarnych jak noc kanibali, cwałujących dinozaurów, morderczych jaszczurów, nietoperzy-wampirów oraz gigantycznych stawonogów... Zostanie opowieść o cynizmie przemysłu filmowego, mężniejącym dramaturgu i artystce estradowej, co swój honor ma (ma też, w odróżnieniu od poprzedniczek, i swój rozum). Ale o tym opowiedziano nam w kinie już kilka razy o niebo lepiej.

PS Pisaliśmy ostatnio, że Opór jest najsłabszym filmem w dorobku Jamiego Bella. Nie znaliśmy wtedy jeszcze King Konga - obrazu wyłącznie dla miłośników profilu Adriena Brody'ego.

PPS Chłopiec okrętowy czyta Jądro ciemności - żeby widownia nie miała wątpliwości, z jak poważnym dziełem ma do czynienia. Widownia jednak wątpliwości uparcie żywi, pewnie właśnie przez kompetencje odbiorcze, które pozwalają jej rozpoznać literacką aluzję.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz